Te Araroa: Hamilton - Te Kuiti / Mangaokewa
W tym dniu czekał mnie odcinek do podnóży Pirongia Mountain;-) Zostałem zaproszony na śniadanie, po którym gospodarze rozjechali się do pracy. W oddali było już widać wzniesienia Old Mountain, ale zanim tam się znalazłem trzeba było pokonać niezliczoną ilość pastwisk, a potem lokalnych dróg;-( Stanowczo za dużo już było tego asfaltu! W końcu pojawił się szuter, którym dostałem się na kolejne pastwiska pełne owiec;-)
Przekraczając ogrodzenia, między kolejnymi pastwiskami, wreszcie wyszedłem na drogę farmerską;-) Owce spoglądały na mnie ze wszystkich stron, ale generalnie były bardzo płochliwe. Liczne skały dodawały niezwykłego uroku temu miejscu, ale schować się, przed palącym słońcem, nie było za bardzo gdzie;-( Gdyby komuś zachciało się iść na skróty, to widok potężnego byka na pewno szybko wybiłby ten pomysł z głowy;-)
Pirongia prezentowała się stąd bardzo majestatycznie;-) Podobno jest to najbardziej wilgotne miejsce na Wyspie Północnej, co tylko zapowiadało ogromną ilość błota;-( Tymczasem opuściłem Old Mountain i kolejnym asfaltem udałem się w w pobliże mojego noclegu, do którego dotarłem idąc już przez busz;-) Woda, kibelki i tylko mój namiot na całym Campie! Na mój zestaw noclegowy składał się, oprócz namiotu Naturehike cloud up 2, materac Therm-a-Rest NeoAir Xlite, śpiwór Cumulus LL300 oraz dmuchana poduszka Bestway. Jeden komplet ciuchów był wyłącznie do spania. Bawełniane skarpetki, getry i koszulka z długim rękawem. A na chłodne wieczory kurtka puchowa od Cumulusa;-)
Od rana słońce już przypiekało, ale dystans do pokonania był niewielki;-) W końcu też miałem dziś zobaczyć pierwszą chatkę DOC na Te Araroa! Mimo, że od kilku dni nie padało, to w buszu błota było aż nadto;-( Przy palącym słońcu wydzielało ono dodatkowo bardzo nieprzyjemny zapach, fuuj;-( Poza tym trzeba było pokonać kilkaset metrów przewyższenia, co przy takich warunkach nie było czasami łatwe.
Niedaleko szczytu dogonił mnie Douglas! Byłem pewny, że dawno już był przede mną, ale okazało się, że z resztą grupy zrobili sobie luźny dzień w Hamilton. Także moje tempo nie było tak imponujące, skoro mnie dogonili;-( Na szczycie Pirongi była platforma widokowa, a pogoda gwarantowała cudowną panoramę 360 stopni;-) Było widać ośnieżone Ruapehu - najwyższy szczyt (wulkan) na Wyspie Północnej oraz pobliskie Tongariro. Dostrzegliśmy nawet Mount Egmont! Skoro do chatki było pół godziny, to nie spieszyliśmy się już tak i na szczycie spędziliśmy ponad godzinę;-)
Chatka Pahautea była pierwszą od początku Te Araroa czyli trzeba było przejść do niej prawie 850 km! Ale warto było. Powstała kilka lat temu i, nie wiedzieć czemu, nie było w niej pieca;-( Dwa pokoje noclegowe, z których jeden od razu zajęliśmy i taras z pięknym widokiem na południe;-) Woda deszczowa była magazynowana w trzech zbiornikach, a część kuchenna była bardzo pojemna. Pod wieczór dotarli Robert i Anna, którzy przez ostatnie dni pokonywali po ponad 40km dziennie;-)
Decyzja o zostaniu tu na noc była bardzo trafna;-) Przy okazji większość z nas świętowała pierwszy miesiąc na szlaku;-) Nad ranem dostaliśmy nagrodę w postaci przepięknego wschodu słońca oraz morza mgieł pod nami! Dla takiego widoku warto było się ruszyć z łóżka o 5 rano;-) A potem czekało nas mega błoto aż do opuszczenia buszu;-( Postarano się nawet o łańcuch na najbardziej stromym odcinku, a pomosty pozwalały złapać na chwilę równowagę;-) Tuż przed końcem tego odcinka wpadłem do takiego błota, że skutkowało to szybkim "praniem" przy najbliższym strumieniu;-(
Słoneczna pogoda szybko wysuszyła moje spodnie i koszulkę, a dalszy odcinek szlaku prowadził już drogami szutrowymi;-) Udało mi się nawet dostrzec Kawhia Harbour na zachodnim wybrzeżu! Grupa już dawno uciekła do przodu, a ja, wobec braku kijków, musiałem sobie poszukać odpowiedniego kawałka drzewa. Po odpowiednie "obróbce" miałem już czym się podpierać;-) Nocleg wypadł nam na kilkanaście kilometrów przez Waitomo.
Kolejny dzień był już pochmurny i z godziny na godzinę deszcz się wzmagał;-( W planach było Te Kuiti ale, wobec ulewy przed Waitomo, trzeba było poszukać noclegu gdzie indziej;-( Nawet nie miałem ochoty na zwiedzanie słynnych okolicznych jaskiń. Zjadłem lunch, czyli pizze z piwem, i ruszyłem dalej. 900 kilometr wypadł mi w bardzo niesprzyjających okolicznościach. A po dojściu do drogi przed Te Kuiti kierowca Campera podwiózł mnie z powrotem do Waitomo! Już mi było wszystko jedno. Spałem w YHA na sofie, bo miejsc wolnych w pokojach już nie było;-( Z moją grupą już nie miałem kontaktu.
Rankiem postanowiłem dostać się jakoś do miejsca, gdzie wczoraj ukończyłem szlak przy mega opadach;-( Kierowca, który wczoraj mnie tu podwiózł jednak zmienił zdanie i pojechał dalej do Hamilton;-( Powtórka przejścia tam jeszcze raz szlakiem nie wchodziła w grę! Został więc wariant "asfaltowy";-( Po około dwóch godzinach mogłem już kontynuować szlak dalej;-) Ale jakby tego było mało zaczął szwankować mi aparat - cholera! Prawdopodobnie wczorajszy deszcz na tyle go zalał, że dziś niektóre funkcje uruchamiały się dopiero po kilkukrotnym naciśnięciu przycisku:-( Po kilku zdjęciach przed Te Kuiti pojawił się czarny ekran! Szybka decyzja - po dojściu do miejscowości szukam salonu fryzjerskiego, gdzie na pewno będą mieć suszarki do włosów. Wcześniej jednak zaliczam kolejne pastwiska i wzniesienia w okolicy, co przy mokrej trawie kończy się przemoczonymi butami;-( Znalazłem fryzjera i cierpliwie czekałem około pół godziny na efekt;-( Po wszystkim wymieniłem jeszcze baterię i aparat zaskoczył od razu - hurra!!! Wstępuje do marketu na zakupy i na pobliskiej ławce zjadam coś na szybko;-)
W mieście jest dość oryginalny pomnik człowieka strzygącego owcę, a tuż za nim polowa ekspozycja ze zdjęciami najlepszych rugbystów z okolicy;-) Wobec tego, że miałem jeszcze sporo czasu do wieczora, udaję się dalej w kierunku Mangaokewa Stream. Na miejscu jestem przed wieczorem i spotykam Jasona, którego ostatni raz widziałem w Dome Forest, czyli jakieś 400 kilka kilometrów temu:-)
Na free campie są nawet stół i ławki, a obok niewielki piecyk. Wysuszyłem sobie przynajmniej wkładki do butów;-) Nazajutrz czekała nas dalsza mordęga przez pastwiska i wysokie trawy, a potem jeszcze ponad 20 kilometrów szutru:-(
Pirongia prezentowała się stąd bardzo majestatycznie;-) Podobno jest to najbardziej wilgotne miejsce na Wyspie Północnej, co tylko zapowiadało ogromną ilość błota;-( Tymczasem opuściłem Old Mountain i kolejnym asfaltem udałem się w w pobliże mojego noclegu, do którego dotarłem idąc już przez busz;-) Woda, kibelki i tylko mój namiot na całym Campie! Na mój zestaw noclegowy składał się, oprócz namiotu Naturehike cloud up 2, materac Therm-a-Rest NeoAir Xlite, śpiwór Cumulus LL300 oraz dmuchana poduszka Bestway. Jeden komplet ciuchów był wyłącznie do spania. Bawełniane skarpetki, getry i koszulka z długim rękawem. A na chłodne wieczory kurtka puchowa od Cumulusa;-)
Od rana słońce już przypiekało, ale dystans do pokonania był niewielki;-) W końcu też miałem dziś zobaczyć pierwszą chatkę DOC na Te Araroa! Mimo, że od kilku dni nie padało, to w buszu błota było aż nadto;-( Przy palącym słońcu wydzielało ono dodatkowo bardzo nieprzyjemny zapach, fuuj;-( Poza tym trzeba było pokonać kilkaset metrów przewyższenia, co przy takich warunkach nie było czasami łatwe.
Niedaleko szczytu dogonił mnie Douglas! Byłem pewny, że dawno już był przede mną, ale okazało się, że z resztą grupy zrobili sobie luźny dzień w Hamilton. Także moje tempo nie było tak imponujące, skoro mnie dogonili;-( Na szczycie Pirongi była platforma widokowa, a pogoda gwarantowała cudowną panoramę 360 stopni;-) Było widać ośnieżone Ruapehu - najwyższy szczyt (wulkan) na Wyspie Północnej oraz pobliskie Tongariro. Dostrzegliśmy nawet Mount Egmont! Skoro do chatki było pół godziny, to nie spieszyliśmy się już tak i na szczycie spędziliśmy ponad godzinę;-)
Chatka Pahautea była pierwszą od początku Te Araroa czyli trzeba było przejść do niej prawie 850 km! Ale warto było. Powstała kilka lat temu i, nie wiedzieć czemu, nie było w niej pieca;-( Dwa pokoje noclegowe, z których jeden od razu zajęliśmy i taras z pięknym widokiem na południe;-) Woda deszczowa była magazynowana w trzech zbiornikach, a część kuchenna była bardzo pojemna. Pod wieczór dotarli Robert i Anna, którzy przez ostatnie dni pokonywali po ponad 40km dziennie;-)
Decyzja o zostaniu tu na noc była bardzo trafna;-) Przy okazji większość z nas świętowała pierwszy miesiąc na szlaku;-) Nad ranem dostaliśmy nagrodę w postaci przepięknego wschodu słońca oraz morza mgieł pod nami! Dla takiego widoku warto było się ruszyć z łóżka o 5 rano;-) A potem czekało nas mega błoto aż do opuszczenia buszu;-( Postarano się nawet o łańcuch na najbardziej stromym odcinku, a pomosty pozwalały złapać na chwilę równowagę;-) Tuż przed końcem tego odcinka wpadłem do takiego błota, że skutkowało to szybkim "praniem" przy najbliższym strumieniu;-(
Słoneczna pogoda szybko wysuszyła moje spodnie i koszulkę, a dalszy odcinek szlaku prowadził już drogami szutrowymi;-) Udało mi się nawet dostrzec Kawhia Harbour na zachodnim wybrzeżu! Grupa już dawno uciekła do przodu, a ja, wobec braku kijków, musiałem sobie poszukać odpowiedniego kawałka drzewa. Po odpowiednie "obróbce" miałem już czym się podpierać;-) Nocleg wypadł nam na kilkanaście kilometrów przez Waitomo.
Kolejny dzień był już pochmurny i z godziny na godzinę deszcz się wzmagał;-( W planach było Te Kuiti ale, wobec ulewy przed Waitomo, trzeba było poszukać noclegu gdzie indziej;-( Nawet nie miałem ochoty na zwiedzanie słynnych okolicznych jaskiń. Zjadłem lunch, czyli pizze z piwem, i ruszyłem dalej. 900 kilometr wypadł mi w bardzo niesprzyjających okolicznościach. A po dojściu do drogi przed Te Kuiti kierowca Campera podwiózł mnie z powrotem do Waitomo! Już mi było wszystko jedno. Spałem w YHA na sofie, bo miejsc wolnych w pokojach już nie było;-( Z moją grupą już nie miałem kontaktu.
Rankiem postanowiłem dostać się jakoś do miejsca, gdzie wczoraj ukończyłem szlak przy mega opadach;-( Kierowca, który wczoraj mnie tu podwiózł jednak zmienił zdanie i pojechał dalej do Hamilton;-( Powtórka przejścia tam jeszcze raz szlakiem nie wchodziła w grę! Został więc wariant "asfaltowy";-( Po około dwóch godzinach mogłem już kontynuować szlak dalej;-) Ale jakby tego było mało zaczął szwankować mi aparat - cholera! Prawdopodobnie wczorajszy deszcz na tyle go zalał, że dziś niektóre funkcje uruchamiały się dopiero po kilkukrotnym naciśnięciu przycisku:-( Po kilku zdjęciach przed Te Kuiti pojawił się czarny ekran! Szybka decyzja - po dojściu do miejscowości szukam salonu fryzjerskiego, gdzie na pewno będą mieć suszarki do włosów. Wcześniej jednak zaliczam kolejne pastwiska i wzniesienia w okolicy, co przy mokrej trawie kończy się przemoczonymi butami;-( Znalazłem fryzjera i cierpliwie czekałem około pół godziny na efekt;-( Po wszystkim wymieniłem jeszcze baterię i aparat zaskoczył od razu - hurra!!! Wstępuje do marketu na zakupy i na pobliskiej ławce zjadam coś na szybko;-)
W mieście jest dość oryginalny pomnik człowieka strzygącego owcę, a tuż za nim polowa ekspozycja ze zdjęciami najlepszych rugbystów z okolicy;-) Wobec tego, że miałem jeszcze sporo czasu do wieczora, udaję się dalej w kierunku Mangaokewa Stream. Na miejscu jestem przed wieczorem i spotykam Jasona, którego ostatni raz widziałem w Dome Forest, czyli jakieś 400 kilka kilometrów temu:-)
Na free campie są nawet stół i ławki, a obok niewielki piecyk. Wysuszyłem sobie przynajmniej wkładki do butów;-) Nazajutrz czekała nas dalsza mordęga przez pastwiska i wysokie trawy, a potem jeszcze ponad 20 kilometrów szutru:-(
Na miejscu wyglada to jeszcze lepiej:-)
OdpowiedzUsuń