sobota, 12 listopada 2016

Te Araroa: Ngunguru - Omaha Forest

 Rankiem James zaproponował, że podwiezie nasze plecaki do punktu, gdzie szlak schodził z drogi szutrowej w kierunku pastwisk. Także na lekko rozpoczęliśmy marsz nowym odcinkiem Te Araroa;-) Prognozy pogody na ten dzień nie były optymistyczne, ale puki co świeciło słońce i wiał lekki wiatr. Pies gospodarza Rusty chyba nie był zadowolony, że już opuszczamy to miejsce;-)


Niedaleko Pataua już zaczęło się chmurzyć, a pierwszy deszcz przeczekaliśmy w pobliskiej kawiarni;-) Nocleg był zaplanowany w pensjonacie u Hugh i Ros, ale puki co czekaliśmy aż przestanie padać. Miał być odpływ ale, przez przeciągający się deszcz, wody zdążyło już przybyć:-( Po drodze zatrzymał się obok nas samochód, a kierowca dopiero co zrobione zakupy rozdzielił między nas i życzył powodzenia na szlaku;-) 


Można było zamówić kajaki i opłynąć zatokę, ale woleliśmy ją obejść, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wydać już na miejscu u Hugh i Rose;-) Tuż przed wieczorem dotarliśmy do celu i to w samą porę, bo wkrótce zerwała się potężna burza. Zostaliśmy serdecznie przyjęci, a wieczorem oglądaliśmy film o Te Araroa z naszymi gospodarzami w rolach głównych. Rankiem podczas odpływu natomiast czekało nas brodzenie w Taiharuru River. Ostre małe muszelki z pewnością tego nie ułatwiały:-( Przynajmniej już nie padało;-)


 Na drugim brzegu szlak już na szczęście prowadził po pastwisku;-) Z najbliższego szczytu zobaczyłem w oddali Whangarei Heads. Wysokość robiła wrażenie  476 m, a bliskość morza tylko to potęgowała. Wcześniej jednak był plaża, a mnie zaczęło coś dolegać:-( Postanowiłem się zdrzemnąć kilka godzin i ruszać dalej. Moja grupa już była wtedy daleko z przodu. Od zachodu co rusz zaczęły nadciągać kolejne chmury z deszczem, ale nie dałem za wygraną i postanowiłem rozbić namiot w jedynym możliwym miejscu między plażą a szczytem;-) Tyle co zdążyłem to zrobić i już zaczęło padać!


Nie wyspałem się prawie wcale, bo zacinający deszcz i wiatr tak targały całym namiotem, że musiałem trzymać stelaż;-( Dopiero nad ranem na tyle się uspokoiło, że na kilka godzin zasnąłem. Ale przynajmniej piękny wschód słońca był jakąś nagrodą za te męki;-) Mijając ruiny stacji radarowej z II wojny światowej wdrapałem się na górę. O wyjściu na najwyższą "iglicę" nie było mowy, bo wiało strasznie!!! 


Przynajmniej schodki jako tako ułatwiały mi dalsze poruszanie się;-) Ale co z tego skoro przed kolejnym szczytem znowu zaczęło padać:-( Szybko zszedłem na dół i wyglądało na to, że to już był chyba ostatni deszcz tego dnia. Ale telefon do "pana od łódki" dobił mnie jeszcze bardziej. Fale są za wysokie i może po 17 się do mnie odezwie! Nie chcąc tracić czasu zdałem się na autostop;-) Przez Whangarei, a następnie krajową "jedynką" z hinduskim chirurgiem, znalazłem się przy rafinerii w Marsden Point tuż po 18;-)



Odpuściłem sobie wizytę w pracowniczej stołówce i skierowałem się w stronę plaży. Zachodzące słońce stworzyło piękny plener do zdjęć z Whangarei Heads w tle;-) Niedaleko rafinerii "pękło" 400km szlaku! Nie chciało mi się już iść do Holiday Parku w Ruakaka i nocleg znalazłem sobie za free przy pobliskich domach;-)


Kolejny poranek bardzo pozytywnie mnie zaskoczył - namiot po raz pierwszy w Nowej Zelandii był po nocy całkowicie suchy! Spacer po plaży i lunch w Waipu, gdzie spotkałem Luka, Daisy, Kevina i Renee;-) Reszta grupy uciekła daleko do przodu. Niestety dalej był znowu asfalt;-( Kolejne hektary ściętego lasu tak nie pasowały do otaczającego krajobrazu, że aż trudno było uwierzyć, że to dalej Nowa Zelandia! A pod koniec dnia nocleg w Dragon Spell z przepięknym widokiem na przebyty już odcinek;-)


Odcinek do Mangawhai obfitował w kolejne cudowne widoki na ocean;-) Ścieżka trawersowała okoliczne wzniesienia stromo opadające do morza, co koniecznie trzeba było uwiecznić aparatem. Tym razem towarzyszyła mi Renee, ale resztę grupy dogoniliśmy już wkrótce;-) Nocleg zaplanowaliśmy w Riverside Holiday Park, a mając sporo czasu do wieczora zrobiliśmy zakupy. Luke zadbał o artykuł pierwszej potrzeby, czyli piwo;-) Kevin z kolei strasznie przeżywał wybór Trumpa na prezydenta USA!


Nazajutrz rano czekał nas kolejny spacer po plaży, a potem spore podejście na Tamahunga w Omaha Forest. Opuściliśmy "województwo" Northland i znaleźliśmy się w kolejnym - Auckland;-) Plaża z pobliskim lasem sosnowym bardziej przypominała te nad Bałtykiem, a nie Nową Zelandię! Przed Pakiri trzeba było jeszcze przekroczyć strumień, a potem zaczęło się mozolne podejście:-( Na dodatek zaczęło padać, co już mnie całkiem dobiło. Dobrym punktem odniesienia w terenie była góra z jakąś instalacją pomiarową na szczycie. Grupa postanowiła biwakować w lesie, a ja ruszyłem dalej i po dojściu do drogi asfaltowej i pierwszych gospodarstw, dostałem zgodę na rozbicie namiotu przy jednym z ostatnich domów przy Govan Wilson Rd. 


Zrobiłem sobie sytą kolację i wysłałem kilka sms-ów do rodziny i znajomych;-) Niestety pogoda na następny dzień miała być jeszcze gorsza:-( No cóż wreszcie się przekonam ile te opowieści o chodzeniu w deszczu po buszu mają w sobie prawdy;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz