piątek, 5 sierpnia 2016

Szlak Kaszubski

20 - 27 lipiec 2016r

Po przejściu dwóch "długodystansowych" szlaków niebieskich pozostał mi tylko do zaliczenia ten ostatni, ale za to najdłuższy, z Grybowa do Białej pod Rzeszowem. Tym razem postanowiłem poszukać towarzystwa, bo wędrowanie samotnie fajne jest tylko do pewnego momentu:-( Niestety mało kto podzielał mój entuzjazm i chęci do przejścia tego szlaku także prawie zrezygnowany byłem już gotowy ruszyć znowu sam na wędrówkę:-(
Dlatego też na kontrpropozycję Agnieszki do przejścia Szlaku Kaszubskiego odpowiedziałem od razu i, zaraz po powrocie z Beskidu Sądeckiego 13 lipca, zacząłem się przygotowywać do wyjazdu na Pomorze:-)  Perspektywa samotnej wędrówki przez Beskid Niski i Bieszczady z Pogórzami szybko poszła w niepamięć, a przeciwległy kraniec Polski miał uzupełnić lukę w tytule mojego bloga "...i nie tylko" oraz wnieść zupełnie coś nowego do jego treści:-)

Pogoda po 13 lipca była ogólnie mówiąc nieciekawa, a tuż przed moim wyjazdem do Gdyni zalało Gdańsk:-( Na całe szczęście 19 lipca im dalej jechałem na północ tym więcej słońca było na niebie:-) Na następny dzień w Wejherowie spotkaliśmy się z Yatzkiem i pierwszym kursowym autobusem odjechaliśmy do Sierakowic, gdzie Szlak Kaszubski miał swój początek:-) Już w autobusie dało się słyszeć gwarę kaszubską i w miejsce naszych tak, tak było ich jo, jo:-) Na znakach zaczęły się też pojawiać podwójne nazwy miejscowości.

Pogoda była jak na zamówienie i tuż przed południem byliśmy już na miejscu:-) Drobne zakupy w pobliskich sklepach, a potem szukanie kropki oznaczającej początek szlaku zabrały nam trochę czasu. Kropki ostatecznie nie odnaleźliśmy, ale był szlakowskaz, który zgodnie uznaliśmy za początek naszej wędrówki:-) 
 W miejscowości były dwa kościoły: murowany i drewniany oraz ołtarz papieski. Po czym szlak wyprowadził nas na północ już na teren Kaszubskiego Parku Krajobrazowego. 












































Początkowy nudny odcinek chodnikiem wkrótce się skończył i na końcu miejscowości wreszcie odbiliśmy na pola. Szlak na krótkim odcinku się stracił, ale dobrze nawigowani mapą musieliśmy się dostać na skraj lasu "buszując w owsie";-)





















W lesie było widać efekty ostatnich ulew. Potoki, na co dzień małe, zmieniły się rwące strumienie i znacznie powiększyły swoje koryta. Woda zaś miała dziwną rdzawą barwę. Wkrótce też znaleźliśmy się w Kamienicy Królewskiej, gdzie obok krzyża rosła duża czereśnia, którą mocno przetrzebiliśmy z owoców:-) Z pobliskiego wzniesienia otworzyły się wspaniałe widoki na zachód z Jeziorem Kamienieckim na pierwszym planie.
























































































Jezior wkrótce zaczęło przybywać, a my znowu straciliśmy szlak z oczu. Na szczęście po niedługim błądzeniu udało się go odnaleźć:-) Góra Zamkowa mimo nieco ponad 200 metrów wysokości robiła duże wrażenie zwłaszcza kiedy oglądało się jej stoki dość stromo opadające ku Jezioru Potęgowskiemu. Takiego ukształtowania terenu się nie spodziewałem, także w perspektywie dalszej trasy, gdzie wzgórza miały być jeszcze wyższe, tylko motywowało to bardziej do kontynuowania wędrówki:-) 


































































Po kolei mijaliśmy kolejne rezerwaty: Szczelina Lechicka, Lubygość i Żurawie Błota, a widok ze wzgórza nad Jeziorem Kłączyno był najlepszym jaki mieliśmy tego dnia:-) Tam też zasiedliśmy na odpoczynek. Potem kolejny raz straciliśmy szlak z oczu, ale przy okazji mogliśmy zobaczyć jaskinię żwirowo-zlepieńcową, których raczej próżno szukać w tej części kraju. Nad ostatnim Jeziorem Kamiennym potężny głaz polodowcowy Diabelski Kamień koniecznie trzeba było uwiecznić:-)


























































































































































Pierwszy dzień wędrówki zbliżał się ku końcowi. Zachodzące słońce jeszcze bardziej dopełniało sielski krajobraz okolic. Wkrótce znaleźliśmy się w miejscowości o swojskiej nazwie Nowa Huta:-) Tam też w sklepie zaopatrzonym w paszę i nie tylko uzupełniliśmy zapasy, a ja z Yatzkiem "złote elekrolity", których niedobór po całym dniu dało się już odczuć;-) Przy okazji mogliśmy porównać swoje plecaki czyli tegoroczną edycję Ospreya Kestrel w wersji 38 i 68 litrowej w kolorach Jungle Green. W mojej wersji była możliwość odpięcia górnej klapy, co też wykorzystała Agnieszka odchudzając mój "garb" z niepotrzebnych rzeczy jeszcze w Gdyni:-)
























































































Ostatni odcinek tego dnia do Mirachowa był z drobnymi przygodami, ale w dobrych humorach zaczęliśmy się na miejscu rozglądać za noclegiem. W zabytkowym drewnianym dworze dostaliśmy zgodę na rozbicie namiotów na pobliskiej, niedawno skoszonej, łące. Obecność małego stawku niedaleko niej gwarantowała solidną kondensację następnego dnia:-( Puki co dobrze zaopatrzeni w pobliskim sklepie rozbiliśmy się swoimi namiotami i po wysłuchaniu ostatniego dzwonu w kościele zalegliśmy do snu;-)


































































Następny dzień, zgodnie z przewidywaniami, rozpoczął się od dużej kondensacji na naszych namiotach. Także suszenie zabrało nam sporo czasu zwłaszcza, że słońce tak na dobre pokazało się dopiero po godzinie 8 rano:-( Na szczęście wiatr przyspieszył przynajmniej suszenie tropików:-) W planach na dziś było zwiedzanie Sanktuarium w Sianowie oraz zabytków w Kartuzach.























Po drobnych zakupach w sklepie ruszyliśmy w kierunku Sianowa po drodze przechodząc przez las, gdzie mocno obrodziło grzybami:-) Wybierając same te najszlachetniejsze - czyli borowiki - już myślami byliśmy przy kolacji, gdzie miały stanowić główny "wsad" do jajecznicy:-)












































Z kolegą Yatzkiem dodatkowo czas zajmowało nam opowiadanie dowcipów, w czym chyba oboje niewiele sobie ustępowaliśmy:-) "Repertuaru" wystarczyło na resztę całej wędrówki, a kilka z dowcipów weszło do "Kanonu Szlaku Kaszubskiego" i zawsze będą się z nim - przynajmniej mi - kojarzyć:-)  Przed Sianowem trafiła nam się kolejna okazja do uzupełnienia witamin, tym razem były do wiśnie:-) Sama miejscowość najbardziej znana jest z Sanktuarium MB Sianowskiej Królowej Kaszub. My postanowiliśmy spędzić tam trochę czasu i odpocząć, bo słońce zaczęło coraz bardziej przypiekać:-) 

























































































Po odpoczynku, uzupełnionym sporą ilością napojów chłodzących i lodów, czas było ruszać dalej. Kolejne miejscowości: Sianowska Huta i Pomieczyńska Huta tylko potwierdzały czym dawniej się w nich zajmowano. Także kaszubska Nowa Huta nie była ostatnią:-) Szlak i tym razem gdzieś się stracił po wyjściu z Sianowa, ale obraliśmy dobry kierunek i wkrótce się odnalazł. 


































































Kapliczki, które są nieodłącznym elementem polskiego krajobrazu, tutaj wydawały się być bardzo podobne do siebie. Czyżby na Kaszubach ktoś miał kiedyś wyłączność na ich stawianie? W Pomieczyńskiej Hucie naszą uwagę zwrócił tradycyjny dom kaszubski kryty strzechą oraz ciekawy znak drogowy do Kania Lodge:-) 
























































































Tuż przed Kartuzami minęliśmy Jezioro Białe ze sporym kąpieliskiem, ale dzikie tłumy zniechęciły mnie do kąpieli i ruszyliśmy dalej w kierunku nieodległych Kartuz. Szlak po krótkim odcinku asfaltem sprowadził nas wąską ścieżką nad Jezioro Klasztorne Duże. Potem Aleją Filozofów obeszliśmy od zachodu Jezioro Klasztorne Małe i stanęliśmy przed zabytkowym kościołem z przełomu XIV i XV wieku.
























































































Szlak omijał centrum miasta i zachodnią częścią wyprowadzał nas w kierunku nieodległych lasów. Wcześniej jednak postanowiliśmy zrobić zakupy a ja tradycyjnie już z Yatzkiem uzupełnić złote płyny w organizmie;-) Degustacja trochę nam się przedłużyła, bo i ciekawa wywiązała się rozmowa o tym co kogo spotkało mniej wesołego ostatnio albo dawniej. Ale zgodnie uznaliśmy, że " co nas nie zabije to nas wzmocni " czego najlepszym przykładem była nasza wycieczka i plany jakie każde z nas miało na kolejne miesiące:-)  W drodze przez las nawet się nie zorientowaliśmy, że przeszliśmy najwyższy szczyt na całym Szlaku Kaszubskim Górę Zieloną o wysokości 266 m. 
 W niewielkiej osadzie Kosy postanowiliśmy szukać noclegu. Kierowani przez okolicznych mieszkańców do pobliskiego pola namiotowego równie szybko z niego uciekliśmy:-) Nieskoszona łąka oraz toalety o wątpliwej czystości a do tego wszystkiego cena z kosmosu - takie coś to nie dla nas! Przy szlaku już na wyjściu z osady zostaliśmy przyjęci i mieliśmy do swojej dyspozycji sporą wiatę oraz dostęp do wody i prądu:-) Jajecznica z borowikami smakowała wybornie:-) Nocleg w namiotach mieliśmy obok trampoliny, na której następnego dnia były suszone nasze tropiki i wietrzone śpiwory.






















Następnego dnia pogoda już nie była tak ładna i od samego rana ciężkie chmury wisiały na niebie:-( Na całe szczęście nie padało, a porywy wiatru umożliwiły szybkie wysuszenie tropików:-) W planach było dojście do Gołubia, ale nie był to priorytet;-) Wpierw trzeba było uzupełnić zapasy w najbliższej miejscowości ze sklepem, a potem w miarę możliwości napierać do przodu;-)












































Pora była jeszcze dość przedpołudniowa kiedy postanowiliśmy za namową Agnieszki wstąpić do pobliskiej restauracji nad Jeziorem Białym. Na schabowy nie miałem niestety miejsca, ale zupkę pomidorową jeszcze dałem radę zmóc-( Nieopodal było grodzisko i początek wsi o dźwięcznej nazwie Chmielno:-)  Nie wiedzieć czemu postawiono tu tablicę dwujęzyczną choć nazwa kaszubska brzmi i piszę się ją tak samo jak po polsku:-)
















































































































Okolica była wybitnie nastawiona na turystów. Wszędzie pełno było ośrodków wypoczynkowych i agroturystyk oraz zagospodarowanych przystani przy jeziorach, których w okolicy było aż pięć:-)  Pogoda po południu się nie poprawiła, ale jakoś specjalnie nie narzekaliśmy tylko szlak znowu się stracił przed Ręboszewem:-( Z pomocą dzieciaków na rowerach udało się go wkrótce odnaleźć. W oddali pojawił się również najwyższy szczyt na Pomorzu Wieżyca 329 m.
























































































Po krótkim popasie w Ręboszewie szlak prowadził dalej brzegiem Jeziora Wielkie Brodno by w Brodnicy Dolnej odbić w górę i stokami Jastrzębiej Góry sprowadzić nas do Ostrzycy. Woda w rzece Raduni miała tak bystry nurt jak typowe rzeki górskie, także ciężko było uwierzyć, że jesteśmy w północnej części kraju:-) Spływ kajakowy na pewno nie byłby łatwy na tym odcinku. Po drodze często można było spotkać żywe "Cumulusy":-)














































Chwila oddechu nad Radunią i czas było ruszać dalej. Droga a potem szlak wyprowadził nas znowu wysoko ponad okoliczne jeziora i po raz kolejny mogliśmy zobaczyć Wieżycę;-) Urozmaicona jeszcze bardziej rzeźba terenu przypominała bardziej tą z karpackich pogórzy niż pojezierzy. Po drodze był jeszcze ciekawy park linowy oraz ośrodki wypoczynkowe, które najlepsze lata miały już za sobą.


























































































Szlak następnie prowadził wzdłuż torów kolejowych, co nie za bardzo przypadło mi do gustu. Ale co było robić kiedy wszystkie okoliczne tereny nad jeziorem były już ogrodzone przez domy wczasowe i prywatnych właścicieli:-( Po dojściu do przystanku Krzeszna zrobiliśmy sobie krótki podwieczorek przy sklepie i w "towarzystwie" miejscowej żulerni snuliśmy plany na temat noclegu. Pora była już dość późna, ale nie na tyle żeby już się poddawać:-)  A że żule mają ponoć wyostrzony słuch, to zaraz jeden z nich zaproponował nocleg. Ruszyliśmy za nim, ale takie" fale nim targały", że trzeba było trzymać się bezpiecznie z tyłu:-) Na całe szczęście jego przybytek był przy szlaku, ale po szybkich oględzinach podziękowaliśmy ufff. Kawałek dalej była przepiękna oszklona wiatka, ale nie było właściciela:-( Pozostało nam tylko doczłapać do wsi Nowe Czaple i tam już bezwzględnie czegoś poszukać. Już się ściemniało kiedy byliśmy na miejscu. Piękne osiedle tradycyjnych domów kaszubskich Danielowa Dolina niestety nie było dla nas, ale powyżej stał parterowy budynek wiejskiej świetlicy. Wcześniej jednak za namową miejscowych poszliśmy do pobliskiego domu z zapytaniem o nocleg. Tam też skierowano nas do mijanej wcześniej świetlicy wiejskiej, która o dziwo była otwarta:-) W środku warunki super - kibelek, woda, piec chlebowy oraz dużo krzeseł i stołów:-) Brak było tylko prądu, ale co to dla nas:-) Szybko przystąpiliśmy do przygotowania legowisk - Agnieszka na piecu chlebowym, a ja i Yatzek na złączonych ławach z krzesłami :-) Potem tylko kolacja i kima:-)


































































Od miejscowego, z którym rozmawialiśmy, dowiedzieliśmy się że jest też sklep w pobliskiej remizie i żeby być przed 7 rano jak otwierają. Jakoś nic sobie z tego nie robiliśmy i zalegliśmy do snu. Nazajutrz rano jakoś nikomu nie specjalnie chciało się wstawać po zakupy. W końcu ja poszedłem po małe co nie co i faktycznie było tego niewiele:-( Sklep oferował wszystko pod warunkiem, że wcześniej się to zamówiło:-( Dobrze, że była chociaż kiełbasa bezkartkowa:-)
























































































Tutaj warto wspomnieć o inicjatorze budowy tutejszego osiedla Danielowa Dolina panu Danielu Czapiewskim, który wcześniej stworzył Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku pod Wieżycą. Był osobą niezwykle szanowaną na Pomorzu, a przez wkład jaki wniósł w rozwój regionu przyciągnął na ten obszar Polski rzesze turystów. Domki są do samodzielnego wykończenia i , z tego co się dowiedziałem, zostało już ich wolnych tylko sześć. Sam niestety nieżyjący już pan Czapiewski miał bardzo ambitne plany dotyczące rozwoju tej doliny, które teraz czekają na realizację. My tymczasem po śniadaniu ruszyliśmy dalej w kierunku Gołubia, gdzie miała na nas oczekiwać, kolejna uczestniczka wycieczki, Joanna:-) Po drodze minęliśmy dwa niewielkie jeziorka Zamkowisko Małe i Zamkowisko, nad którym rozbił się dość spory obóz namiotowy.
























































































Od Gołubia już w komplecie wędrowaliśmy najpierw lasem wzdłuż Jeziora Dąbrowskiego by potem wyjść w okolice Skorzewa. Las był pełen borówek, które zjadaliśmy przy każdej możliwej okazji. Dużo było też grzybów, które i również postanowiliśmy pozbierać z myślą o kolacji:-) 














































































































Przy kapliczce na skraju wsi chwilkę odpoczęliśmy. Teren już nie był tak pofałdowany jak przez pierwsze trzy dni i kilometry szybko znikały:-) Kolejne jeziora w dolinie rzeki Rakownicy miały się pojawić już niebawem;-) W drodze do Cząstkowa minęliśmy hodowlę pstrągów a na horyzoncie pojawiła się tafla jeziora Wieprznickiego.




































































































































Ni z tego ni z owego pojawiła się czerwona kropka na naszym szlaku:-) Co prawda bardziej przypominała kwadrat, ale jej pochodzenia nie ustaliliśmy. Ot taki wypadek przy pracy znakarza:-) Młyn wodny w Wieprznicy najlepsze lata miał już chyba za sobą, ale ciągle działał. Nad kolejnym Jeziorem Garczyn zarządzono ostatni dzisiaj postój dla "podreperowania morale" :-) W planach było jeszcze dojście do miejscowości Łubiana i tam szukanie noclegu.












































Minęliśmy w lesie Powiatowe Centrum Młodzieży, ale pokusa spania w takim gwarze i pewnie za niemałe pieniądze szybko upadła. Do Łubiany było już blisko, a szlakowskaz informował o jeszcze 2 km do celu.


































































Dopiero w centrum miejscowości - bardziej znanej z wyrobów porcelanowych - udało nam się znaleźć otwarty sklep i zrobić konieczne zapasy:-) Potem większy problem był ze znalezieniem noclegu:-( Ale i tym razem dopisało nam szczęście i napotkane małżeństwo zaprosiło nas do siebie:-) Mieliśmy do dyspozycji pusty garaż wraz dobudówką oraz stół na przygotowanie kolacji:-) Do tego możliwość podładowania telefonów i prysznic;-) Kolejna kolacja z grzybami w roli głównej zniknęła bardzo szybko. Tym razem, mając nad swoją głową dach, postanowiłem rozbić tylko część sypialną mojego "chinola" i był to strzał w dziesiątkę:-) Czarne chmury były widoczne na wschodzie, ale przez noc nie spadła ani kropla deszczu.
W kolejnym dniu mieliśmy dojść do Gołunia, gdzie kończył się pierwszy etap Szlaku Kaszubskego. A że odległość do przejścia to było raptem 21km, to specjalnie się nie spieszyliśmy:-) Szybkie zwijanie obozu i już po 10 rano byliśmy gotowi do drogi;-)


































































Tym razem upiorny był piasek, który zalegał na większości dróg, gdzie prowadził nas szlak:-( Do tego mijające nas samochody robiły tyle kurzu, że czasami trzeba było odczekać parę chwil. W drodze do Grzybowa było to szczególne utrapienie:-( Po dojściu do Grzybowskiego Młynu minęliśmy pomnik w miejscu zamordowania w 1939 roku powstańca wielkopolskiego, a do naszego szlaku dołączył kolejny zielony. W wiatce gdzie odpoczęliśmy baraszkował mały kotek, który za nic nie dał się pogłaskać:-) W dalszej drodze samochodów już nie było, a lasy przypominały mi te, które mam na co dzień u siebie na Górnym Śląsku:-)



































































Do Loryńca ostatniej miejscowości przed Wdzydzami Kiszewskimi dotarliśmy wczesnym popołudniem i skorzystaliśmy z baru zlokalizowanego tuż nad rzeką Wdą. Dobre piwko i kiełbasa smażona to było to czego mi brakowało:-) 






















Następne miały już być Wdzydze Kiszewskie. Wcześniej ponownie przekroczyliśmy mostem rzekę Wdę i zrobiliśmy dookoła Jeziora Jelenie. Praktycznie cały obszar był zagospodarowany pod turystykę wodną. Dużo przystani oraz miejsc do plażowania nic tylko trzeba kiedyś tu przyjechać na kajaki lub popływać:-)














































































































Same Wdzydze Kiszewskie to już było prawdziwe "siedlisko komercji". Wszędzie pełno barów, sklepików z kiczowatymi pamiątkami i pełno samochodów tak, że czasami ciężko było przejść na drugą stronę drogi:-( Jedyną rzeczą godną uwagi poza Kaszubskim Parkiem Etnograficznym była bardzo wysoka wieża widokowa, na którą czym prędzej wybraliśmy się z Agnieszką:-) Schody o normalnym profilu bardzo ułatwiały nam wejście na górę, a widoki wynagrodziły wszystko:-) Widok chyba najlepszy na całym szlaku - potężne Jezioro Wdzydze oraz mniejsze Radolne i Gołuń jak na wyciągnięcie ręki, a w oddali wielkie połacie lasów i wzgórz:-) Dopełnieniem wszystkiego były liczne łódki i żaglówki, które z góry wyglądały jak małe modele puszczane na wodzie:-)




































































































































Po takiej dawce emocji trzeba było koniecznie coś wrzucić na żołądek:-) A, że schabowego nie jadłem od początku wycieczki, to teraz nie zamierzałem odpuścić;-)  Agnieszka była już tutaj wcześniej także ze znalezieniem odpowiedniej knajpy nie było problemów. Niedaleko Kaszubskiego Parku Etnograficznego przycupnęła spora restauracja, gdzie na posiłek nie musiałem długo czekać:-) W międzyczasie popijałem sobie ciemnego crafta z Browaru Kościerzyna:-) MNIAM!!!













































Teraz czekał nas odcinek nadjeziorny aż do Gołubia. Po dobrym jedzeniu humory dopisywały, ale wszystko zepsuł "Pan na zamku pogierkowskim", który stanowczo odmówił noclegu w dużym namiocie wystawionym przed tym hotelem:-( Ale przynajmniej dostałem wodę, żeby mieć co upichcić w lesie:-) Wcześniej dość mocno obfociliśmy się przy kropkach - czerwonej kończącej nasz szlak (na razie) i czarnej , która oznaczała początek szlaku do Wiela:-) Na noc zalegliśmy w lesie powyżej pola namiotowego słusznie wnioskując, że wyżej będzie mniejsza kondensacja:-) Ja z nerwów chyba najlepiej rozbiłem wtedy swojego "chinola":-)


























































































Nazajutrz pogoda poprawiła się diametralnie i już od samego rana świeciło słońce:-) Dzień zapowiadał się upalnie także wczesne wyjście było wskazane, co by się nie podusić w namiotach:-) Mieliśmy tylko dojść do Wiela, więc niecałe 20 kilometrów to było na prawdę mało. Ja po cichu liczyłem na kąpiel w Jeziorze Wdzydze, ale nic nie mówiłem czekając na reakcję Pań, a zwłaszcza Agnieszki, która jeszcze przed wycieczką często o tym wspominała:-) Szlak czarny biegł drogą leśną bez większych wyniosłości więc kilometry mijały na prawdę szybko:-) 
























































































Wkrótce pojedyncze domy zastąpiły zwarte ośrodki wczasowe oraz inne bungalowy, które tu i ówdzie powyrastały w okolicach jeziora. Mnie na dodatek gnębił pęcherz na prawej stopie, który na tyle uprzykrzał mi poruszanie, że regularnie byłem na końcu:-( Kąpiel w jeziorze była teraz dla mnie najważniejsza, bo upał stawał się powoli nie do zniesienia! We Wdzydzach Tucholskich zrobiliśmy sobie przerwę "obiadową", po której ciężko było się ruszyć:-( W końcu któreś z nas dało znak do wymarszu i w palącym słońcu niemrawo "poczłapaliśmy" w kierunku Borska.


































































Zgodnie z moimi przewidywaniami Aga koniecznie chciała wskoczyć do jeziora:-). Yatzek postanowił "obfocić" okolicę, a Joanna z czasem również dała się namówić na kąpiel:-) Woda była w "sam raz" ani ciepła ani zimna. Już w jeziorze zauważyłem pewną dziwną prawidłowość u Agnieszki a mianowicie "ilość zakrztuszeń wodą była wprost proporcjonalna do ilości zanurzeń w niej" :-)  Na całe szczęście obyło się bez "rewolucji" żołądkowej czyli woda w jeziorze miała pozytywne PH:-) 
























































































W końcu jednak trzeba było opuścić sielskie jezioro i ruszyć dalej do Wiela, bo sporo jeszcze było do przejścia, a godzina była już dość "mocno popołudniowa" :-) Miałem spore obawy czy moje "batki" zdążą wyschnąć, ale już po niecałej godzinie było OK:-) Słońce nadal mocno grzało, a szlak za Borskiem na chwilę się stracił:-( Idąc wzdłuż jeziora na wysokości wsi Kliczkowy szlak stracił się na dłużej i potem trzeba było nadrobić asfaltem do wsi Przytarnia, gdzie znowu trafiliśmy na znaki:-) Yatzek tymczasem oczekiwał nas w Wielu i "namierzył" obie kropki na pobliskim przystanku PKS:-) Tam też dotarliśmy po 19 i po zakupach w sklepie zrobiliśmy obowiązkowe fotki:-) Kończył się szlak czarny z Gołubia, a zaczynał kolejny odcinek czerwonego Szlaku Kaszubskiego im. Juliana Rydzkowskiego:-)





































































































































Próby znalezienia noclegu w Wielu na "nieWiele" się zdały:-) Na pobliskim kąpielisku były jakieś zaplecza sanitarne oraz spory parking, ale obsługa wyraźnie dała nam do zrozumienia, że mogą być kłopoty:-( Przy zachodzącym słońcu ruszyliśmy więc dalej szlakiem, który poprowadzono tu wzdłuż Kalwarii Wielewskiej:-) Była nawet opcja żeby zanocować w którejś z otwartych kaplic, ale wszechobecny monitoring niczego dobrego nie wróżył:-( Dopiero po wyjściu na pola we wsi Dąbrowa tuż przy szlaku udało nam się namierzyć tanią agroturystykę:-) Znowu mieliśmy szczęście;-)





































































































































W nocy kondensacja była mega, także z noclegiem w agroturystyce trafiliśmy w dziesiątkę:-) Rano ruszyliśmy w kierunku wsi Kosobudy, gdzie Joanna miała się z nami pożegnać i wracać do Gdyni. Pogoda była ładna, ale duchota zwiastowała deszcz w drugiej połowie dnia:-( Szlak na opisywanym odcinku miał mieć zupełnie inny przebieg o czym przekonaliśmy się wkrótce po dotarciu nad Jezioro Skąpe:-( Na sporym obszarze został on usunięty z drzew i trzeba się było nawigować mapą, aby jako tako wydostać się z lasu. Od napotkanych gospodarzy dowiedzieliśmy się, że szlak wyznakowano na terenach prywatnych i bez zgody właścicieli:-( Cóż za niesubordynacja! A swoją drogą co im turyści przeszkadzali?
























































































Po dość długim leniuchowaniu nad Jeziorem Skąpym i problemach z oznakowaniem udało nam się w końcu wydostać na drogę szutrową, gdzie już i szlak i wieś Kosobudy były doskonale widoczne:-) Udaliśmy się obejrzeć miejscowy poewangelicki kościół, a Joanna potem łapała stopa do Czerska. Z oddali dało się już słyszeć nadchodzącą burzę, a my zasiedliśmy w pobliżu sklepu pod dachem na popołudniowy popas:-)
























































































Czarne chmury zaczęły się zbierać nad miejscowością, ale i tym razem dopisało nam szczęście i główna fala deszczu szczęśliwie nas ominęła:-) Za ostatnimi domami czekała nas wędrówka przez pola nad rzeką Niechwaszcz. Gdyby tutaj dopadł nas deszcz to by nie było wesoło:-) Co jakiś czas mijały nas samochody wzniecając tumany pyłu, a tuż po dojściu do jazu na rzecze dopadł nas, pierwszy na tej wycieczce, deszcz. Na szczęście nie był on intensywny i po dojściu do wsi  Czarniż całkowicie ustał:-) Łyk cytrynowego "Ratlerka" i można było kontynuować wędrówkę:-) Po drodze zatrzymał nas leśniczy i obdarował mapami Lasów Kujawsko Pomorskich, co prawda w małej skali, ale liczy się gest:-) W Giełdoniu była ładna kaplica, a tuż za wsią, ostatnie tego dnia, Jezioro Trzemeszno. Tuż przed zachodem słońca stanowiło ono wdzięczny obiekt do zdjęć:-)



























































































































































Dotarliśmy do wsi o bardzo wdzięcznej nazwie Męcikał:-)  Tutaj też wypadało nam znaleźć jakiś nocleg najlepiej pod dachem. Próbowaliśmy w szkole i okolicach, ale ostatecznie wylądowaliśmy u sympatycznego gospodarza, który pozwolił nam się rozbić w sporej zadaszonej altance:-) Mieliśmy również dostęp do wody i prądu oraz czajnik bezprzewodowy:-) Yatzek zarezerwował sobie kanapę, Agnieszka wybrała glebę, a ja postanowiłem "zaeksperymentować" z rozkładanym leżakiem i spało mi się całkiem całkiem. Za ewentualne okrycie użyłem swojej płachty przeciwdeszczowej z aluminiową wyściółką, która rewelacyjnie izolowała od chłodu:-) Także noc minęła mi bez niespodzianek, a wygoda była prawie jak w hamaku:-)

























































































Ostatni dzień wędrówki oznaczał spory odcinek do przejścia, bo do Chojnic było prawie 30 km. Wyruszyliśmy dosyć wcześnie by jeszcze przed wieczorem zameldować się na mecie szlaku:-) Po przejściu przez tory kolejowe od razu zagłębiliśmy się w las, gdzie po kilku kilometrach znaleźliśmy się w Parku Narodowym Bory Tucholskie:-) Las sosnowy może nie za bardzo chronił od słońca, ale przyjemny chłodek od strony jezior dało się odczuć ufff. Oznakowanie szlaków w parku było wzorowe i o zgubieniu się tym razem nie było mowy. Pierwsze napotkane Jezioro Jeleń było tak czyste, że było widać ławicę ryb przy brzegu, a bór sosnowy dodawał temu wszystkiemu niezwykłego klimatu:-)














































































































Szło nam się bardzo dobrze, a kolejne jeziora i potoczki stanowiły wdzięczne obiekty do zdjęć:-) Po minięciu Jeziora Płęsno dotarliśmy do pomnikowego okazu dębu Bartuś, gdzie w pobliskiej wiacie zrobiliśmy sobie krótką pauzę. Czekał nas teraz prosty odcinek do granicy Parku Narodowego, a po drodze krzyż napoleoński :-)



























































































































































Po wyjściu z parku postanowiliśmy rozejrzeć się za czymś do jedzenia, a że sklepów spożywczych nie było, spróbowaliśmy szczęścia w pobliskim ośrodku wypoczynkowym. Najpierw kupiliśmy lody z obwoźnego kramiku, a potem przyszła pora na coś konkretnego:-)  Jakież było nasze zdziwienie, gdy uniemożliwiono nam zakup obiadu mimo tego, że spore jego porcje wracały z powrotem na kuchnię:-( Z czymś takim nigdy się nie spotkałem, a podobno nie należy marnować żywności! Odchodząc z kwitkiem postanowiliśmy sobie poleniuchować a hamak na dłuższą chwilę od razu zarezerwowała sobie Agnieszka:-) W ramach odstresowania każde z nas zmierzyło się też z symulatorem deski do windsurfingu :-) Yatzek chyba najlepiej wypadł z naszej trójki;-)
























Jezioro Charzykowskie, nad którym postanowiliśmy poleniuchować, bardzo mi przypominało Jezioro Wdzydze, gdzie byliśmy kilka dni wcześniej :-) Te same duże jachty oraz mnogość żaglówek i łódek na samym akwenie. Do tego liczne ośrodki wypoczynkowe i cała infrastruktura :-) W kolejnej miejscowości Funka był ładnie usytuowany taras widokowy, z którego można było zobaczyć ogrom tego jeziora. W drodze do Jarcewa minęliśmy jeszcze Jezioro Niedźwiedzie, które równie mocno było "okupowane" przez plażowiczów:-) A już do samej wsi prowadziła nas przepiękna aleja drzew:-)




























































































































































Z Jarcewa do Chojnic był już przysłowiowy rzut beretem, a ostatni odcinek szlaku prowadził równie piękną aleją lipową, która bardzo przypominała mi tą ze Szlaku Świętokrzyskiego na ostatnim odcinku do Gołoszyc:-)  Na okolicznych polach już zaczęły się żniwa, a nasz Szlak Kaszubski nieuchronnie zbliżał się ku końcowi. Ostatni odpoczynek zrobiliśmy sobie przy pomniku ofiar hitlerowców w Dolinie Śmierci. Wkrótce też czarne chmury spowiły całe niebo i trzeba było się spieszyć by nie zostać przemoczonym:-)




































































































































Szybkie dojście do Bramy Człuchowskiej, gdzie kończył się szlak, stało pod dużym znakiem zapytania:-( Zdążyliśmy się schronić pod zadaszonymi miejscami parkingowymi obok jednego z zakładów i czekaliśmy aż przestanie padać. Na dodatek pojawiła się jeszcze burza i uziemiła nas na dobre pół godziny:-( W końcu jednak deszcz na tyle osłabł, że zaryzykowaliśmy wyjście z pod bezpiecznego dachu i szybkie przemieszczenie się do centrum miasta, gdzie kolejna fala opadów w końcu nas dopadła:-( Wkrótce też znaleźliśmy się przy starych murach miejskich, gdzie przy jednej z bram kończyła się nasza wędrówka i cały Szlak Kaszubski:-) W strugach deszczu szybko zrobiliśmy sobie zdjęcia i pognaliśmy do pizzerii na kolację:-) Można powiedzieć, że był to finał godny thrillera Alfreda Hitchcock'a, bo była i pogoń, dramatyzm, niepewność, no ale na całe szczęście nikt nie zginął:-)

























































































W oczekiwaniu na pizze degustowaliśmy z Yatzkiem "craftopodobne" wyroby browaru z mojego miasta:-) Dużo im jeszcze brakowało do doskonałości, ale pizza przynajmniej przebiła wszystko, bo w miejsce jednej dużej otrzymaliśmy dwie średnie :-)  Pochłonęliśmy je tak szybko, że na zdjęcie było już za późno! Potem pożegnaliśmy się z Yatzkiem, który miał świetne połączenie autobusem do Krakowa, a nam pozostało poszukiwanie noclegu, bo na wydostanie się czymkolwiek w nocy w kierunku Gdyni nie było już szans:-(  Hotel był ponad nasze możliwości finansowe, ale pomysł z Policją był trafiony:-) W ulewnym deszczu dotarliśmy na miejscową komendę i otrzymaliśmy zgodę na przeczekanie do rana. Nie mogliśmy tylko spać z czego ja wywiązałem się prawie w 100%, a Agnieszka niekoniecznie:-) Przed 4 rano odjeżdżał nasz pociąg do Tczewa, gdzie po szybkiej przesiadce w kolejny dotarliśmy wczesnym rankiem do Gdyni:-) Na miejscu nawet nie wiem kiedy zasnąłem, a w piątek skoro świt odjechałem IC w kierunku Katowic:-)

Szlak Kaszubski został więc zaliczony! Kolejne ponad 200 kilometrów (dokładnie 213,9 km) było na liczniku w tym roku, a zajęło nam to tylko 8 dni :-) Pogoda dopisała, a finał w Chojnicach długo będzie mi się chyba śnić po nocach:-) Wędrowanie po pagórkach na tyle mi się spodobało, że chyba na tym jednym szlaku nie poprzestanę:-)