niedziela, 7 lipca 2019


Beskid Mały - szlak zielony Gaiki - Sucha Beskidzka

Praca zawodowa ma niestety to do siebie, że prócz ustawowego urlopu ma się jeszcze do dyspozycji tylko weekendy. Opisane dotychczas na tym blogu wycieczki zawsze były jednak dłuższe, a nie chcąc obniżać jego poziomu całkowicie zaniechałem opisów tychże dwudniowych wypadów w efekcie czego blog od 2018 roku zamilkł:-( 

Jako, że w tym roku uzgodniłem z szefostwem firmy, w której pracuję, całkowitą rezygnację z urlopu na poczet kolejnej "wyprawy" w styczniu 2020r, to zostały mi w zasadzie tylko weekendy. I tak też zaplanowałem sobie pierwszy taki w lipcu. 

Wybrałem Beskid Mały, gdzie oprócz Małego Szlaku Beskidzkiego w zasadzie nie ma nic dłuższego i ciekawego do przejścia "w jednym kolorze". Tym właśnie drugim najdłuższym szlakiem okazał się odcinek z Gaików do Suchej Beskidzkiej koloru zielonego:-) Miałem już w nogach jego fragment z Suchej Beskidzkiej do Przełęczy Kocierskiej, który pokonałem w maju 2016 roku głównie z myślą o dowiedzeniu się czegoś o innym dalekim szlaku, o którym wtedy miałem "zielone" pojęcie:-) A z racji tego, że szlaki powinno się w zasadzie przechodzić od kropki do kropki, to tym razem padło na kierunek wschodni - czyli z Gaików do Suchej.

Cały szlak ma długość niecałych 54km, co przy normalnym tempie marszu powinno wystarczyć na dwa dni "piechurowania". Zabrałem ze sobą jak najmniej "bambetli", na które składały się jedynie: namiot z całym "osprzętem" do spania i zapasowa koszulka z krótkim rękawem. Oprócz tego zestaw do gotowania i trochę chleba i batoników zbożowych na pierwszy dzień. Całość upchałem w starego druha z wielu poprzednich szlaków 35 litrowego Tritona firmy "4Fy". Tak też wyruszyłem w kierunku Bielska rankiem 6 lipca. Na miejscu byłem na tyle wcześnie, że do kolejnego transportu w kierunku Lipnika Górnego miałem jeszcze ponad 40 minut czasu. W końcu autobus zajechał pod stanowisko i ruszyłem. Start zaplanowałem z przystanku na Kopcu, ale z uwagi na roboty drogowe i objazd kierowca wysadził mnie tuż przy wejściu szlaku niebieskiego w las od ulicy Polnej:-)



Szlak od razu zaczął się wznosić szeroką drogą leśną, a po drodze po prawej stronie minąłem zabytkowy budynek leśniczówki nad Lipnikiem, która już niestety nie przypominała tej z dawnych pocztówek:-( Pięknie zdobione drewniane daszki już dogorywały, a jedyną formą zabezpieczenia przed dalszą dewastacją było tylko ogrodzenie z siatki z napisem "zakaz wstępu". Może kiedyś budynek doczeka się remontu - oby nie za późno:-(


Szlak tymczasem meandrował kolejnymi zakosami i po szerokiej drodze wkrótce zamienił się w typową górską ścieżkę.



Wędrując cały czas lasem bukowym czasami dało się dostrzec zza drzew widoki na północ gdzie dominował już bardziej pagórkowato-nizinny krajobraz. Północny próg Karpat, który teraz pokonywałem jest też zresztą pod tym względem bardzo wyjątkowy. Tylko Beskid Mały i Śląski ma takie ukształtowanie, że od razu z poziomu niecałych 300 m.n.p.m. rozpoczyna się podejście na góry mające 800 i więcej metrów. Reszta naszych Beskidów ma bardziej rozbudowane Pasma Pogórzy, po przejściu których zaczyna się właściwa ich część. Tymczasem na dosyć ostrym podejściu mija się doskonale zabezpieczone i wydajne "źródło pyszne".


Nie omieszkałem wypić kilku "głębszych", a umieszczony fragment tekstu piosenki zespołu Chłopcy z Placu Broni doskonale oddawał ducha górskich wędrówek, w których wolność to podstawa!



Było już widać kontury grzbietu Gaików i po kilku zakrętach znalazłem się na szlaku czerwonym (Mały Szlak Beskidzki), którym przez krótką chwilę wędrowałem do początku właściwego szlaku.




Tak też jeszcze przed 8 rano znalazłem się na starcie zielonego szlaku:-) Zrobiłem szybko zdjęcie i ruszyłem w dół w kierunku Międzybrodzia Bialskiego.






Jeszcze z górnej części szlaku dało się dostrzec po prawej stronie najwyższe pasmo Beskidu Małego z Magurką i Czuplem, a dotychczasowy las bukowy z czasem zmieniał się w świerkowy, a tuż przed Nowym Światem w dorodny sosnowy.




Na Nowym Świecie też rozpoczynał swój bieg krótki łącznik koloru niebieskiego. Poza tym pojawiły się pierwsze domki letniskowe, a potem regularne zabudowania z przepięknym widokiem na Czupel, Jezioro Międzybrodzkie i Żar.




Słońce na tyle mocno prażyło, że po szybkiej sesji foto czym prędzej ruszyłem do cienia, którym na szczęście dalej podążał szlak. Wkrótce zaczęły się odcinki po nieskoszonych jeszcze łąkach, a w krajobrazie zaczęła dominować zapora wodna w Porąbce, do której już szlak prowadził asfaltem:-(




Trzeba było często zmieniać stronę tej drogi, bo pobocza nie było za wiele raz z lewej raz z prawej strony:-( Na całe szczęście mimo soboty ruch samochodów był niewielki i po niecałych 30 minutach byłem już na koronie zapory w Porąbce gdzie po raz kolejny szlak zielony spotykał się z czerwonym (MSB).




Za zaporą kolejnym odcinkiem asfaltowym udałem się w kierunku Porąbki. Na szczęście teraz pobocza było na tyle dużo, że nawet sunące z nadmierną prędkością auta nie stanowiły problemu. Na miejscu wstąpiłem  na piwo, a potem do sklepu po coś równie zimnego - lody!




Tuż za kościołem szlak skręcał w kierunku kolejnego szczytu do zdobycie - Trzonki. 



Za ostatnimi zabudowanymi zaczęło się podejście, a spoza przerzedzonego lasu bukowego co rusz otwierały się widoki na południe. Szlak nie wychodził na najwyższy szczyt Paleśnicę tylko trawersem zmierzał w kierunku Trzonki.




Wkrótce zaczęły pojawiać się kolejne polany z nieskoszoną jeszcze trawą, która przy aktualnej wysokiej temperaturze szybko zmieniała kolor:-) Kolejne domki letniskowe i chatka PTTK "Limba" koła z Andrychowa, do której już nie wstępowałem. W krajobrazie pojawiła się Babia Góra, a sąsiednie pasmo z Kiczerą i Kocierzem było jak na wyciągnięcie ręki.





Za chatką wzdłuż szlaku umieszczono też stacje drogi krzyżowej z początkiem przy kaplicy Matki Boskiej Śnieżnej. Było tam źródełko, ale nie na tyle wydajne żeby zaczerpnąć z niego wody:-( O wodę postanowiłem zapytać przy ostatnich zabudowaniach pod Złotą Górą.




Po zejściu na Przełęcz Targanicką otworzyły się za to widoki na wschód. Było widać wszystkie pasma odchodzące na północ od Potrójnej i Leskowca, a mnie czekało krótkie podejście na Przełęcz Kocierską.




Lasem bukowym w cieniu szło się całkiem przyjemnie, a na samej przełęczy "gości obiadowych" było tak dużo, że z miejsca przeszła mi ochota na "schaboszczaka" i udałem się w kierunku Kocierza Rychwałdzkiego.




Kolejnym odcinkiem asfaltowym teraz na szczęście na dół dało się nawet sprawnie przemieścić. Kilka lat temu i tutaj zmieniono bieg szlaku kierując go w lewo do przysiółka Sołdrówka. Z pewnością lepsza jest taka opcja niż dreptanie dalej wzdłuż mocno uczęszczanej drogi. Na duży plus można również dodać widoki na dolinę Kocierzanki jakie otworzyły się z najwyższej części tego przysiółka.



I tutaj poprowadzono asfalt, a już w dolinie kolejną drogą trzeba było się przemieścić ok. kilometra do kościoła w Kocierzu Rychwałdzkim. Za nim zaczęło się kolejne podejście w kierunku Ścieszków Gronia. Przynajmniej teraz drogę do szczytu można było sobie odliczać mijając kolejne stacje drogi krzyżowej. Przy stacji Upadek definitywnie wypadało usiąść i coś zjeść:-)




Kończyła mi się woda, ale spotkani mieszkańcy Łysiny zapewnili mnie, że za pagórem będą domy i z wodą nie powinno być problemów:-) Tak też ochoczo na ostatnich jej kroplach ruszyłem do góry.



Jak tylko odbiłem od szlaku na niespełna 100 metrów otworzył się przede mną chyba najpiękniejszy widok na Beskid Żywiecki z Romanką, Pilskiem i Babią Górą. Z miejsca zdecydowałem o zostaniu tu na nocleg, a decyzję tą ułatwiła mi jeszcze dodatkowo świeżo skoszona łąka:-) Widok Pilska o poranku to jest to! Udałem się jeszcze do najwyżej położonych domostw po wodę i oprócz niej dostałem jeszcze cały słoik soku malinowego:-) 





W sobotę musiała być jakaś większa impreza w Łysinie, bo głośna muzyka długo nie pozwalał mi zasnąć, a na dodatek potem część towarzystwa zaczęła się rozchodzić do domów, a część na pole namiotowe na pobliskim Zamczysku, co spowodowało, że byłem co najmniej nie wyspany:-( Na niedzielę zapowiadano jakieś przelotne opady, a oznaki zmieniającej się pogody dało się już zauważyć o poranku kiedy to Pilsko było już słabiej widoczne. Najważniejsze, że namiot po nocy był całkowicie suchy!!!



Po szybkim śniadaniu wróciłem na szlak skąd udałem się na chwilę do pobliskiego Zamczyska. Mnogość skał w tym takich, które są wykorzystywane przez wspinaczy, zaskakiwała. Miejsce z pewnością godne odwiedzenia, a tuż przed znajduje się pole namiotowe, które akurat było dość mocno porośnięte wysoką trawą.







Wróciłem na szlak i grzbietem zmierzałem w kierunku Kucówek. Droga prowadziła przez lasy, a tuż za szczytem pojawiła się kolejna przepiękna świeżo skoszona łąka. Żebym o tym wiedział wcześniej to z pewnością tu zostałbym na nocleg. Widok na Beskid Żywiecki był stąd jeszcze piękniejszy!!!



Do chatki na Gibasach było już coraz bliżej, a po drodze zaciekawiły mnie zawinięte w worki foliowe książeczki do nabożeństwa. Czyżby to jakaś nowa misja ewangelizacyjna? Przez ostępy leśne z szczątkowymi widokami wkrótce dotarłem do domostw na Gibasach i nawet chyba dobrze, że tu wczoraj nie nocowałem, bo mocno ujadający pies z pewnością błogiego snu by mi nie zapewnił. Przed samymi Gibasami dało się dostrzec sąsiednią Potrójną i Madohorę.







Mijając zabytkową kaplicę nad przysiółkiem szlak ponownie zagłębił się w las i obchodząc Wielki Gibasów Groń wyprowadził na grzbiet zmierzający ku Madohorze. Pojawiło się mnóstwo borówek, a te które były najlepiej wystawione względem słońca były dwa razy większe od pozostałych. Także wypadało "zaaplikować" sobie trochę witaminy na resztę szlaku:-)



Na Anuli po raz kolejny szlak miał wspólny odcinek z MSB by po kilkuset metrach odbić w prawo w kierunku Targoszowa. Od razu czekało mnie przedzieranie się przez zwalone świerki, które po około 100 metrach na szczęście zdążono już porozcinać piłami.

  


Pniaki po ściętych wcześniej drzewach przy szlaku były na tyle wysokie, że na jednym zrobiłem sobie przerwę "obiadową". Woda z sokiem malinowym z Łysiny była jak znalazł:-) Chyba trzeba będzie na przyszłość brać taki sok na kolejne wycieczki!



Dotychczas sporo było na szlaku dróg krzyżowych i kapliczek, a po zejściu do Targoszowa doszła do tego jeszcze kapliczka górnicza, związana z górnictwem rud żelaza w okolicy w XIX wieku. Została ona wystawiona jako wotum za uratowanie zasypanych górników. Mijając kolejne domostwa i łąki wkrótce byłem na opłotkach Krzeszowa.





Łąką a następnie chodnikiem wzdłuż drogi dotarłem w okolice kościoła. Ostatni większy szczyt do zdobycia w tym dniu dzisiejszym - Żurawnica - był już coraz bliżej. Od kościoła odbiłem na chwilkę do centrum Krzeszowa coś przekąsić:-) Miejsce było już mi znane z dwóch poprzednich przejść Małego Szlaku Beskidzkiego więc zimny Radler Okocimski szybko schłodził wszystko na odcinku od przełyku do żołądka, a potem jeszcze super wypasiony Hot Dog dopełnił reszty:-) 





Kolejnym odcinkiem asfaltowym zacząłem się wznosić do ostatnich domostw Krzeszowa, a po drodze był kolejny czynny sklep! Odsapnąłem chwilkę i ruszyłem dalej. Jeden z miejscowych psów po wcześniejszym oszczekaniu mnie przez następne kilkaset metrów chyba był moim przewodnikiem:-) W końcu na moje stanowcze "zostań" odwrócił się i wrócił do wsi.




 Szlak tymczasem piął się w górę i wkrótce pojawiły się kolejne formacje skalne. I chociaż oficjalnie omija on górną część tych wychodni, to jest wyraźna ścieżka, którą można spróbować innego wariantu. Ja przynajmniej postanowiłem trzymać się sztywno szlaku.



Wkrótce też po raz piąty (jak dobrze policzyłem) i ostatni szlak łączył się na chwilę z czerwonym MSB. To strome podejście na Żurawnicę chyba najlepiej zapamiętałem z zimowego przejścia Małego Szlaku Beskidzkiego. Dalej już było tylko zejście ku przysiółkowi Carhel. 




W lesie zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie z tego jakiś większy zlew. Na szczęście tuż pod kapliczką, gdzie odpocząłem, deszcz szybko ustał:-) Został mi już tylko odcinek na Gałuszkową skąd miało już być rzut beretem do Suchej.




  Tuż przed Gałuszkową natknąłem się na trzech crossowców, którzy za nic mieli istniejące drogi leśne i pruli ile się dało po leśnych ostępach powodując mnóstwo hałasu! Na szczęście szybko się stracili i dalej już w spokoju mogłem kontynuować resztę szlaku.



Niestety duże zachmurzenie i "ciężka" pogoda spowodowały, że widoki na wschód - Beskid Makowski i Wyspowy - były takie sobie:-( Z Przełęczy Lipie dało się jeszcze dostrzec Babią Górę i Pasmo Policy, ale liczyłem na coś więcej. Może innym razem?



Przez Lipską Górę szybko chciałem dostać się do Suchej Beskidzkiej i o ile wyjście było całkiem przyjemne, bo i droga szeroka, to już zejście było przez takie chaszcze, że na miejscu szybko zmieniłem koszulkę i sprawdziłem czy aby jakiś kleszcz albo inna gadzina nie znalazł sobie na mnie nowego żywiciela. Szybko też udałem się w kierunku pobliskiej stacji kolejowej gdzie szlak miał mieć swój koniec. Ale kropki nie było:-( Uznałem, że zdjęcie z drogowskazem będzie dobrym "zamiennikiem" nieistniejącej kropki a po około 20 minutach odjechałem busem w kierunku Żywca skąd już pociągiem wróciłem do domu:-)






Wracając do domu już nad Żywcem kłębiły się coraz cięższe chmury, a co wyższe szczyty Skrzycznego czy Klimczoka były nimi szczelnie przykryte. Pogoda się zmieniała i zapowiadane ochłodzenie nadciągało z zachodu. Najważniejsze, że weekend był udany i mam już kolejne pomysły na pozostałe letnie i jesienne:-)

Jak dobrze podliczyłem przeszedłem ok.56km doliczając do długości szlaku zielonego ok. 2km od ulicy Polnej w Lipniku Górnym do Gaików. Sam szlak pozbawiony był jakichkolwiek problemów z oznakowaniem etc. Także śmiało mogę go polecić każdemu turyście. Z pewnością można go przejść szybciej, ale dla mnie liczyło się tylko i wyłącznie miłe spędzenie soboty i niedzieli więc dystanse dzienne 25-30km mogę uznać za odpowiednie. Po drodze nie brak sklepów więc z zaopatrzeniem się w prowiant nie powinno być problemów. Jedynie na odcinku z Przełęczy Kocierskiej do Gibasów sklep jest dopiero w Kocierzu Moszczanickim więc daleko od szlaku. Zostaje więc Karczma na Przełęczy Kocierskiej gdzie jednak w weekendy trochę trudno o wolny stolik, a i odczekać też trzeba swoje. Ale myślę, że na dwa dni można przygotować sobie samemu prowiant i wizytę w sklepie ograniczyć jedynie do uzupełnienia "złotych elektrolitów" tudzież jakiegoś smakowego "Ratlerka":-) Transport również nie nastręcza żadnych problemów i na początek szlaku możemy dostać się zarówno do Bielska jak i Suchej Beskidzkiej pociągiem oraz autobusem.
Widoki na Beskid Żywiecki z najwyższymi szczytami Pilska i Babiej Góry z pewnością wynagrodzą trudy wędrówki, a znikomy ruch na szlaku zapewni ciszę i spokój. Ze schronisk jest tylko budynek AKT "Limba" pod Trzonką, ale działa on tylko w weekendy od maja do września. Podobnie sezonowym obiektem jest Chatka na Gibasach gdzie nocleg umówić jest najlepiej wcześniej mailem albo telefonicznie. Tak więc polecam własny namiot, bo i miejsc na jego rozbicie nie brakuje:-)