czwartek, 17 listopada 2016

Te Araroa: Omaha Forest - Hunua Falls

 W nocy padało niemiłosiernie, ale na szczęście nad ranem deszcz ustał, co pozwoliło mi zwinąć namiot i zjeść śniadanie pod dachem;-) Przy okazji dowiedziałem się, że dom jest wystawiony na sprzedaż, ale cena jak na polskie warunki była z kosmosu! Nieopodal szlak opuszczał wygodną drogę szutrową i zagłębiał się w busz Dome Forest;-( Ledwo co się w nim znalazłem i znowu zaczęło lać! Na całe szczęście nie było tak tragicznie i w miejsce błota pojawiła się glina, na której z kolei było bardzo ślisko;-) Przy triangule na jednym ze szczytów "pękło" 500km, a pierwszą chwilę wytchnienia miałem w kawiarni przy drodze krajowej nr 1. Przy okazji spotkałem Renee oraz Maorysa z Australii - Jasona. Zapiekane ziemniaczki z jakąś pastą, a do tego piwo i kawa! Tego mi było trzeba;-)

Luke i Daisy namierzyli jakiś nocleg w Kaipara, gdzieś na 512 kilometrze, także pośpiech w tym dniu nie był już wskazany;-) Na miejscu wszystkie mokre rzeczy dało się wysuszyć i poza tym, że spaliśmy w namiotach, mieliśmy dostęp do kuchni, prysznica etc. 


W kolejnym dniu czekał nas spory dystans do przejścia no i trzeba było zdążyć przed przypływem;-) Z ostatniego wzniesienia na tym odcinku - Moir Hill - dostrzegłem w oddali wieżę Sky Tower w Auckland! Czyli samo miasto było już bardzo blisko;-) Szlak tymczasem kierował nas znowu ku morzu. Po drodze minęliśmy kolejne pastwiska i przepiękną dolinę rzeki Puhoi. Piwo w najstarszym pubie w New Zealandzie było strasznie drogie, ale jakoś "przełknąłem" tę stratę gotówki;-( Propozycja spływu kajakami do ujścia Puhoi River też szybko upadła - 50$ za 6 kilometrów to gruba przesada! Obeszliśmy ten odcinek poboczem drogi Nr 1, co wymagało refleksu i odwagi;-)


Teraz czekał nas najciekawszy odcinek po skalistym wybrzeżu, które w czasie przypływu jest niemożliwe do przejścia! Zdążyliśmy w samą porę, bo tuż przed Orewą poziom wody zaczął się gwałtownie podnosić;-) Skały mimo zalewania przez morze były na tyle twarde, że upadek na nich groził poważnymi obrażeniami. Sama woda utworzyła w nich wiele zagłębień i jaskiń, ale tajemnego tunelu do Orewy chyba tam nie było;-) 
Na miejscu byliśmy pod wieczór. Uzupełniłem zapas jedzenia w New World i udałem się do Holiday Parku szukać noclegu. Nie dość, że był drogi to jeszcze na maksa "napakowany" samochodami;-( Rozbijanie namiotu i wąchanie spalin o poranku co to to nie! Ruszyłem szukać lepszej "miejscówy" i trafiłem w dziesiątkę. Pokój, zabytkowe łóżko, prysznic, pranie i kolacja z winem;-) Wow!!!


Rano obudził mnie głośno puszczony telewizor. Okazało się, że w nocy było duże trzęsienie ziemi z epicentrum w Cieśninie Cooka. Tutaj na szczęście żadnych wstrząsów nie było. Miałem już tylko nadzieję, że jak będę na Wyspie Południowej to podobne trzęsienie się nie powtórzy. Pożegnałem się i podziękowałem za wszystko, no i ruszyłem dalej. Czekał mnie teraz spacer asfaltem, a przed kolejną plażą, ostatni już na Wyspie Północnej, cross przez Okura River! Ponownie spotkałem Renne i razem już przeprawialiśmy się przez tą rzekę. Na szczęście poziom jej był niski, a w kość dało nam tylko błoto;-) 


Po drugiej stronie rzeki wreszcie normalna plaża z piaskiem, a nie skałami;-) A potem niekończące się schody na górę i na dół;-( Wybrzeże zrobiło się bardziej skaliste, a szlak "meandrował" pomiędzy kolejnymi dzielnicami północnego Auckland;-) Ładnie prezentowała się wulkaniczna wyspa Rangitoto, ale za to pogoda zaczęła się psuć;-( Renee miała już zapewniony nocleg w tej okolicy, a mnie pozostało poszukać czegoś odpowiedniego pod namiot. Tak trafiłem do kolejnej rodziny pod dach;-) Podczas rozmowy wyszło, że dziadek właścicielki pochodził z Polski, a dokładnie z Rabki! Świat jest mały;-) Pogoda tymczasem popsuła się zupełnie, a prognozy na kolejne dni były niepokojące;-(


I nastał kolejny deszczowy poranek;-( Nawet nie miałem konkretnego planu, gdzie spędzę kolejną noc. Spacer przez Devonport przy coraz intensywniej padającym deszczu do przyjemnych też nie należał. Po drodze mnóstwo umocnień z czasów II wojny światowej, które miały strzec wejścia do Auckland. W górze wykuto mnóstwo tuneli, którymi transportowano amunicję do dział i karabinów. Przez jeden z nich prowadził mój szlak;-) Kupiłem bilet na prom do centrum miasta i postanowiłem, że wpierw udam się na pocztę odebrać moją paczkę Bounce Box, a potem będę myślał co dalej.


Na poczcie spędziłem trochę czasu w nadziei, że może wreszcie przestanie padać. Na nocleg w YHA i hostelu, gdzie spędziłem pierwszą noc w Nowej Zelandii, też nie było szans;-( Po trzęsieniu ziemi kilka dni temu turyści z Wellington i okolic przemieścili się właśnie w rejon Auckland, stąd totalny brak wolnych miejsc. Jak pech to pech. Przeszedłem się kawałek szlakiem po centrum miasta i wsiadłem w autobus na lotnisko. Zaplanowałem sobie nocleg w Holiday Park Manukau, a dystans do niego z lotniska był realny do zrobienia. Aż żałowałem, że nie zrobiłem tego odcinka zaraz po przylocie do Nowej Zelandii:-( Zwłaszcza, że pogodę miałem wtedy bez porównania lepszą. Ale wychodząc z założenia, że i tak muszę tu wrócić w połowie kwietnia 2017 roku na samolot powrotny do Polski, liczyłem wtedy na lepszą aurę;-) W Mangere deszcz, a właściwie ściana deszczu, przemoczył mnie już całkowicie;-( Na dodatek Holiday Park w Manukau od kilku miesięcy już nie działał;-( Jedyny pozytywny akcent, tego całkowicie zepsutego dnia, to chwilowa przerwa w opadach deszczu, która pozwoliła mi rozbić namiot nieopodal Totara Park, ufff.


Rankiem szybko się uwinąłem z namiotem i wstąpiłem na kawę do pobliskiej kawiarni. Ciężkie chmury nadal wisiały nad miastem, ale po południu miało się podobno poprawić, hmm! Ruszyłem w kierunku Clevedon, gdzie zaplanowałem sobie obiad. Przelotny deszcz tylko mnie poganiał, ale schować się nie było gdzie;-( Po nudnawym odcinku drogowym jeszcze większy deszcz przegonił mnie ze wzniesienia nad miejscowością;-( W końcu wczesnym popołudniem byłem na miejscu. Zamówiłem sobie fantazyjny zestaw śniadaniowy, a za oknem wyjrzało słońce - Hurrra!!!


Szlak do Hunua Falls prowadził dalej asfaltem, a potem wzdłuż strumienia w okolice jeziorek zaporowych. Aktualnie są cztery zbiorniki zapewniające rezerwę wody pitnej dla Auckland, ale stale rozrastające się miasto sprawiło, że kolejny jest już w fazie projektu. Przez las "mieszany", czyli sosnowy z naturalnym buszem, dotarłem pod wieczór w okolice wodospadu;-) Od razu rozpoznał mnie Olli, a wkrótce dotarł Douglas oraz Eleri;-) Robert i Anna mieli chyba dwa dni zero w Auckland i w tym dniu byli w okolicach lotniska. 


Po wielkim suszeniu ciuchów na pobliskich ławkach, rozbiłem też swój mokry namiot;-) Miejsce, co prawda, nie było do tego przeznaczone, bo pole namiotowe było jakiś kwadrans drogi stąd, ale chyba wielkich szkód nie wyrządziliśmy;-) 
  
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz