sobota, 14 września 2019

Beskid Żywiecki. Szlak czerwony: Sól - Wielka Racza - Wielka Rycerzowa - Rycerka

        Niespodziewana przerwa w pracy w środku tygodnia z opcją do 20 września i do tego piękna pogoda! Czy trzeba czegoś więcej żeby ruszyć cztery litery? Skoro w góry mam blisko to i szybko wybór trasy padł na Beskid Żywiecki, który jest moim ulubionym pasmem górskim do wędrówek:-) Równie szybko obrałem sobie konkretny odcinek tak, aby idealnie wpasować się w te "okno pogodowe":-)

       Grupa Wielkiej Raczy to najdalej na zachód wysunięta cześć Beskidu Żywieckiego, która ściśle przylega do granicy ze Słowacją gdzie z kolei te góry swą się Kysucké Beskydy. Bywałem już tu wiele razy o każdej porze roku, ale jakoś nigdy nie mogłem, albo nie było okazji, wdrapać się na Rachowiec nad Zwardoniem. Tym razem postanowiłem ruszyć ze Soli skąd rozpoczynał się czerwony szlak i akurat wspomniany Rachowiec był pierwszym szczytem do zdobycia:-)

      Pierwszym pociągiem ruszyłem w kierunku Zwardonia i po przesiadce w Milówce z ZKA (Zastępczą Komunikację Autobusową)  byłem w Soli o 8:30 rano. Od przystanku był kawałek do dworca PKP gdzie szybko namierzyłem kropkę oznaczającą dla mnie początek wędrówki:-)


       W związku z pracami remontowymi na odcinku torów z Milówki do Zwardonia szybko zrobiłem też zdjęcie rozkładu całej tej komunikacji zastępczej i ruszyłem w kierunku centrum wsi.


      Czekał mnie spory odcinek asfaltu, ale na rozgrzewkę był ten dystans w sam raz. Po drodze minąłem szkołę oraz zabytkową drewnianą dzwonnicę loretańską, których kiedyś było sporo w Beskidach. Służyły do "odpędzania" chmur oraz ostrzegały mieszkańców biciem dzwonu o pożarach i innych klęskach żywiołowych.



      Minąłem również słone źródła, od których wieś wzięła swą nazwę. Dzięki pieniądzom z programu unijnego udało się ładnie zabezpieczyć i wyeksponować dla turystów. Była więc zadaszona wiata z ławkami, tablice informacyjne oraz ręczna pompa do zaczerpnięcia tej solanki. Nie za bardzo miałem smak na słoną wodę, a w pobliskim sklepie szybko uzupełniłem zapas "zapychaczy"z rodzaju Prince Polo etc.



Został mi jeszcze kawałek asfaltu do przejścia i wreszcie za kolejnym zakrętem szlak odbił w prawo w kierunku widocznego w oddali przysiółka Soli - Podrachowiec:-)



       Jeszcze asfaltem, a potem już bitą polną drogą minąłem ostatnie domy Podrachowca i wkrótce znalazłem się na polanach skąd rozpościerał się widok na trzy strony świata! W panoramie dominowało Pilsko oraz Romanka z Lipowską na wschodzie. Z kolei po mojej prawej stronie kolejne szczyty wznoszące się ku Bendoszce Wielkiej niedaleko Przegibka.




      Kolejnymi zakosami szybko nabierając wysokości znalazłem się wreszcie niedaleko szczytu Rachowca. Tu już wypadało odpocząć, a i widoki z trochę wyższej perspektywy zachęcały do spokojniejszej ich kontemplacji:-)





     Polaną i skrajem lasu wkrótce też znalazłem się niedaleko Rachowca, którego szczyt wieńczył wyciąg narciarski. Wcześniej też poniżej ustawiono dosyć oryginalną wieżę widokową oraz szereg tablic informacyjnych o okolicznych roślinach i zwierzętach. 


      Z samego szczytu mogłem wreszcie też dostrzec góry na zachodzie z dominującą Łysą Górą (Lysą Horą) w Czechach, która jest najwyższym szczytem Beskidu Śląsko-Morawskiego. 


     Po naszej stronie dominowała w panoramie Barania Góra oraz niepozorna Ochodzita z charakterystycznym masztem telefonii komórkowej na szczycie. Szczyt o tyle ważny, że biegnie przez niego Europejski Dział Wodny. Potoki spływające z Ochodzitej na wschód i północ wpadają finalnie do Morza Bałtyckiego, a te które spływają na południe i zachód do Morza Czarnego!


       Równie strome jak podejście czekało mnie teraz zejście w kierunku Zwardonia - na szczęście krótkie, bo i do kolejnego podszczytowego przysiółka - Rachowiec - było już bliżej:-)


        Wkrótce też byłem nad Zwardoniem, z którego równie szybko wdrapałem się ponad dawne (nieczynne) schronisko Dworzec Beskidzki odcinkiem asfaltowym by wkrótce znaleźć się wreszcie na granicy ze Słowacją. Teraz miało już być tylko coraz wyżej i wyżej, aż do Wielkiej Raczy:-) 



        Szlakowskaz informował o niecałych pięciu godzinach do celu, ale mając tak przepiękne okoliczności przyrody i godziny przedpołudniowe postanowiłem się w ogóle nie spieszyć i iść na zupełnym luzie:-) Asfalt wkrótce się skończył i reszta szlaku miała już mieć typowo górski charakter.


       Widoki na słowacką stronę miały mi od teraz towarzyszyć aż do Wielkiej Raczy, a pierwszy ze szczytów na trasie - Skalankę - nasz szlak na szczęście trawersował od wschodu:-) Tuż za zakrętem szlaku stoi Chata pod Skalanką o typowo "bacówkowej" bryle, gdzie wstąpiłem na kawę i ciasto. Naturalna kofeina stokroć lepsza od chemicznych syntetyków z pod znaku energetycznych "pseudo-napojów".




        Dodatkowa dawka energii szybko przemieściła mnie w kierunku Przełęczy Graniczne gdzie szeroka asfaltowa szosa od strony słowackiej miała swój dalszy - bardzo skromny - ciąg po stronie polskiej, gdzie szerokość drogi ledwie mieściła jeden samochód. Kolejny absurd "współpracy" między sąsiadami.



      Czym prędzej też ruszyłem dalej w kierunku Beskidu Granicznego. Towarzyszące mi od początku przysiółki wsi Sól wkrótce też miały się skończyć i mijając ostatnie zabudowania pod Beskidem kolejnym budynkiem miało być dopiero schronisko na Wielkiej Raczy!


       Kolejnym szczytem do zdobycia miała być Kikula. Po drodze często mijałem turystkę z ogromnym plecakiem i widząc jej zmęczenie postanowiłem potowarzyszyć jej trochę i dodać otuchy przed jeszcze sporym odcinkiem do Raczy. Tymczasem szlak zaczął przypominać mi podobne tury po Beskidzie Wyspowym czyli: góra dół, góra dół:-( 



         Kilkula "pękła" dosyć szybko i tuż pod słowackim zadaszonym szlakowskazem odpoczęliśmy trochę podziwiając czekający nas jeszcze odcinek do celu. Podobno kiedy już się widzi swój finałowy szczyt do zdobycia to i siły wracają a i samopoczucie się poprawia. Sam byłem ciekaw jak to wypadnie w naszym przypadku.



        Sama Kilkula, a właściwie jej podszczytowa polana, była bardzo popularnym miejscem wśród przedwojennych narciarzy, którzy masowo spędzali wtedy zimowe urlopy i ferie w niedalekim Zwardoniu. Dla nich też powstała wtedy zapewne "Herbaciarnia na Kikuli", mały obiekt turystyczny, który niestety nie doczekał naszych czasów. Kilka lat temu namierzyliśmy z kolegą miejsce gdzie stało to schronisko i aż trudno uwierzyć, ale na resztkach podmurówki rosną teraz trzy dorodne świerki, skutecznie je maskując!
        W panoramie natomiast pojawiła się Mała Fatra na Słowacji z charakterystycznym poszarpanym Wielkim Rozsutcem i sąsiednim Stohem:-)


      Ale co najważniejsze było już widać Wielką Raczę więc teraz powinno być już z górki, co dla nas oznaczało kolejne podejścia:-)


         Nawet nie wiem kiedy minęliśmy Magurę, ale "towarzyszka niedoli" stwierdziła, że spróbuje iść dalej, bo do samochodu nie chce się jej wracać. Za pół godziny jednak już takiej pewności nie miała. Na szczęście wkrótce dotarliśmy do źródełka z wodą, przy którym z pomocą mapy i nawigacji w telefonie określiliśmy swoje położenie i szanse dotarcia do schroniska:-) 


         Byliśmy pod Małym Przysłopem i jak na złość znakarz lub jakiś żartowniś tak oznaczył szlak, że skierowaliśmy się na ścieżkę ku Wielkiemu Przysłopowi przez młodnik jodłowy. Widoki były co prawda jeszcze lepsze, ale na mapie było wyraźnie widać, że szlak przez szczyt nie biegnie tylko trawersuje go od wschodu. Koniec końców wdrapaliśmy się na szczyt skąd granicznym szlakiem słowackim zeszliśmy pod Obłaz.




        Tu już bezbłędnie namierzyliśmy szlak czerwony, który oczywiście trawersem prowadził pod Obłaz, grrr!!! Pojawiła się linia energetyczna do schroniska na Wielkiej Raczy więc podobne zgubienie się już nam nie groziło:-) Lidka już definitywnie chciała tu dłużej odpocząć więc po wymianie numerów telefonów, miałem się odezwać jak tylko będę już w schronisku, bo dzień chylił się już ku końcowi. Miałem tylko nadzieję, że zdąży do schroniska przed zapadnięciem zmroku.


        Włączyłem "drugi bieg" i już swoim tempem ruszyłem na ostatni odcinek do Raczy. Na mapie wyglądało to bardzo stromo, ale jakoś szybko poszło i przed 18 byłem już na miejscu. Wpierw udałem się na platformę na szczycie skąd rozpościerał się jeden z najwspanialszych widoków na Słowację, Czechy i Polskę! Czego tam nie było widać: Tatry Wysokie i Niżne, Wielka i Mała Fatra, Beskid Żywiecki z Babią Górą i Pilskiem, cały Beskid Mały, cały Beskid Śląski no i Beskid Śląsko-Morawski w Czechach wraz z całym pasmem granicznym miedzy Słowacją i Czechami w kierunku Bratysławy! Dla takich widoków warto się było pomęczyć:-)








             Samo schronisko zostało niedawno odświeżone i w miejsce drewnianej stolarki, która była wcześniej na zewnątrz teraz wszystko ładnie otynkowano wymieniając przy okazji pokrycie dachu oraz wykonano nową oblicówkę drewnianą na poddaszu:-) Całość robi piękne wrażenie, a nadchodząca zima będzie najlepszym sprawdzianem dla ukończonego remontu.  



           Żołądek domagał się już czegoś konkretnego więc w schronisku zjadłem coś na ciepło popijając oczywiście piwem! Zapłaciłem za nocleg, a mając sporą zniżkę (PTTK + legitymacja przewodnicka) cena była bardziej niż przystępna:-) Dopełnieniem dnia było dotarcie Lidki do schroniska i długie rozmowy z resztą turystów do późnego wieczora.
               Kibelek i łazienkę miałem w pokoju więc po wieczornych ablucjach szybko uderzyłem w kimę:-) Kolejny dzień zapowiadał się jeszcze lepiej, bo skoro miałem takie widoki za dnia, to i wschód słońca powinien wypaść dobrze:-)
                Z racji tego, że była już prawie połowa września, to wstawanie na wschód słońca nie wiązało się już z pobudką o nieludzkiej porze tylko kulturalnie o 6:30 wyszliśmy na platformę widokową. Wkrótce zaczęła się gra światła, które coraz jaśniej zaczęło świecić na wschodzie:-) Wpierw pojawiły się kontury Babiej Góry i Pilska, a potem sąsiednie szczyty z Wielką i Małą Rycerzową na czele.


           Potem słońce, a właściwie jego poświata, zaczęło coraz śmielej oświetlać Tatry i tak z każdą minutą odsłaniały nam się kolejne góry w Polsce i na Słowacji:-)




        Pozostało już tylko czekanie na to aż pojawi się tarcza słońca. W ciemno obstawialiśmy gdzież też ona się pojawi:-) Bardzo dobrze widać było Gorce z Turbaczem i Kudłoniem oraz Mogielicę! No i w końcu jest - słońce wyszło tak między Turbaczem, a zasłoniętym przez Małą Rycerzową, Lubaniem:-)


          Trzeba było szybko robić zdjęcia, bo z każdą sekundą było coraz jaśniej! I tak tuż po 7 rano było już po wszystkim. Warto było tu być właśnie teraz:-) Szybko udaliśmy się na śniadanie, po którym ja ruszyłem dalej, a Lidka zaliczyła jeszcze drzemkę przed swoim kolejnym odcinkiem szlaku:-)


           Zostało mi tylko do przejścia reszta szlaku do Rycerki. Okolica była mi doskonale znana z wcześniejszych wypadów w ciągu ostatnich ponad 20 lat. Nieraz jeździło się tu na grzyby i borówki, a bywało i tak, że i zima zachęcała do pieszych wędrówek - oczywiście krótszych:-) Szlak z wczorajszego mocno podejściowego zmienił się w luźny spacerowo-grzbietowy więc również na pełnym luzie ruszyłem w drogę ku Przegibkowi:-)
            Z Hali na Małej Raczy jak zwykle rozpościerał się przepiękny widok. U nas już słońce operowało w najlepsze, a na Słowacji doliny jeszcze tonęły we mgłach. Znak to nieomylny, że jesień już zawitała w góry i z każdym kolejnym tygodniem liście zaczną się złocić, dzień skracać, a temperatura spadać:-(





          Po odcinku "Halnym" równie szybko przychodzi odcinek leśny gdzie przez las bukowy i cały czas granicą szlak wyprowadził mnie na Halę Śrubita skąd Wielka Racza już dominowała w panoramie!



           Kolejnym odcinkiem przez las bukowy szło się o tyle przyjemniej, bo i chłodniejszy wiatr pojawił się akurat jak słońce zaczęło mocniej przygrzewać:-) Po drodze przekraczało się kilka małych potoków więc i ochłoda "w płynie" była jak znalazł:-p


           Po dojściu do granicy państwa doszły do tego piękne widoki na Słowację:-) I nawet głośna praca pił spalinowych, których echo ciągnęło się po dolinach, nie przeszkadzała mi, a dystans do Przegibka był coraz mniejszy.



            I wreszcie między drzewami dostrzegam Przegibek z domostwami oraz schroniskiem, które przycupnęło nad całym przysiółkiem:-) Akurat zbliżała się pora drugiego śniadania więc żurek po góralsku i cieszyńskie Brackie było w sam raz:-)





              Nawet nie wiem kiedy zleciały mi te 3 godziny szlakiem z Wielkiej Raczy, ale kolejny odcinek na Wielką Rycerzową miał być jeszcze krótszy:-) Plusem wędrowania w środku tygodnia i po sezonie jest zupełna cisza na szlaku, brak tłumów i wolne miejsca noclegowe w schroniskach. W weekendy nie jest już tak kolorowo, bo zarówno na Wielkiej Raczy jak i Przegibku wszystkie miejsca noclegowe były już zarezerwowane do końca października! Żeby jeszcze dzień był trochę dłuższy to można by po pracy przyjechać i jeszcze przed wieczorem dojść do któregoś ze schronisk, a wczesnym rankiem wrócić do "szarej rzeczywistości". Ale jesień już to skutecznie uniemożliwia więc tym bardziej cieszyłem się z tych dwóch pełnych dni wolności!
                 Kolejnym celem była bacówka pod Rycerzową. Szlak czerwony nadal prowadził mnie granicą i poza ostatnim dość stromym podejściem pod szczyt reszta wędrówki upłynęła mi na konsumpcji jeszcze licznych borówek oraz ostrężyn:-)



                  Z Rycerzowej wreszcie mogłem dostrzec te góry, które skutecznie mi ona przesłaniała w widoku z Wielkiej Raczy! Do Mogielicy dołączyły więc kolejne "wyspy" z Ćwilinem i Luboniem Wielkim:-) Z coraz większym zdeterminowaniem spoglądałem też w kierunku pobliskiego pasma granicznego z Równym Beskidem i Oszustem, których do tej pory nie przeszedłem:-( Odkładam już to przejście od wielu lat, ale chyba trzeba wreszcie będzie go zrobić w przyszłym roku, a może i w tym. Odcinek całodzienny między bacówkami na Rycerzowej i Krawcowym Wierchu jak znalazł!



               Tuż poniżej Przełęczy Halnej przycupnęła pierwsza bacówka PTTK otwarta w 1975 roku. Zapoczątkowała ona całą serię podobnych schronisk dla turystów indywidualnych, których ponad 100 było w planach. Skończyło się na 13-tu obiektach z czego jeden odbiegał bryłą od pozostałych (bacówka nad Wierchomlą), a dwa już nie istnieją (bacówka pod Lubaniem i bacówka pod Trójgarbem). Pobyłem tam tylko chwilkę, bo i dystans do Rycerki był jeszcze spory, a czasu już coraz mniej:-(

            

              Szybko wróciłem na Przełęcz Halną skąd szlak czerwony dalej prowadził na Małą Rycerzową i w dół do Mładej Hory. Jeszcze z samej przełęczy uchwyciłem aparatem cały dotychczasowy odcinek od Wielkiej Raczy:-) 




                  Potem zaczęła się jakaś masakra! Szlak na sporej długości od Małej Rycerzowej do Mładej Hory był rozjeżdżony przez ciężki sprzęt leśników:-( Omijanie mega błota i skakanie po wykrotach z pewnością nie należało do przyjemnych rzeczy. Po dojściu do przysiółka poprosiłem tylko o wodę i odpocząłem przy kaplicy naprzeciw dawnej szkoły, a do niedawna schroniska "Chyz u Bacy". Czas i tu wszystko zmienił. Nie ma już schroniska i nie ma już Bacy:-( http://www.krakow.ptt.org.pl/jozef-baca-michlik-1948-2018/   




                 Przybyły za to kolejne domki letniskowe, ale czy samo schronisko będzie kiedyś reaktywowane? Czas pokaże. Po krótkim odpoczynku ruszyłem dalej i po minięciu ostatnich domów Mładej Hory szlak zrobił się wybitnie nudny bez widoków etc.




                   Po minięciu pozostałości wyciągu narciarskiego odliczałem już tylko kilometry do mety. Znalazłem jeszcze jednego grzyba, który szybko powędrował do plecaka i tuż po 17 byłem już w Rycerce. Szybko zrobiłem zakupy (duża Pepsi) i pognałem w kierunku dworca kolejowego gdzie szlak miał mieć swój koniec. Wcześniej jednak złapałem kolejny autobus ZKA (Zastępczej Komunikacji Autobusowej) Kolei Śląskich więc do samego dworca nie dotarłem. Mam tylko nadzieję, że kropka kończąca szlak tam się znajduje:-)





                   Autobusem odjechałem do Milówki skąd odjeżdżał już planowo pociąg do Katowic. Na miejscu byłem tuż po 20 i mogłem uznać plan dwudniowej eskapady po Żywieckim za udany!

Zrealizowaną wycieczkę podobnie jak i podobne tury jedno bądź dwudniowe mogę śmiało polecić każdemu do przejścia w weekendy bądź w środku tygodnia jeśli jest na to szansa:-) Oczywiście polecam ten wariant w dni robocze, bo nie będzie tłumów na szlakach, a i zamówienie czegoś do jedzenia w schronisku nie będzie się wiązało z długim oczekiwaniem. Wystarczy mapa Beskidu Żywieckiego i trochę chęci oraz samozaparcia aby spędzić bardzo dobrze czas w górach, a jeśli dopisze pogoda to mieć i piękny zachód oraz wschód słońca! 

Nie ma najmniejszych problemów z komunikacją w tereny górskie, bo oprócz pociągów będzie też sporo busów, które również częściej jeżdżą w dni robocze:-) Duża liczba połączeń zarówno koleją jak i busami gwarantuje również, że dzień - nawet ten najkrótszy - można wykorzystać do maksimum! Nic chyba więcej nie trzeba dodawać. Najlepiej zaplanować coś wcześniej, dobrze się przygotować, trzymać kciuki za pogodę i hajda w góry:-))))