niedziela, 6 listopada 2016

Te Araroa: Kerikeri - Ngunguru

Kolejne odcinki szlaku miały być już bardziej znośne z przewagą pastwisk oraz plaż;-) Zapas jedzenia kupionego w Countdown w Kerikeri był wystarczający, a w razie czego zawsze można było coś nabyć po drodze - niestety drożej:-( Pogoda zgodnie z prognozami była słoneczna i o poranku ruszyliśmy dalej;-) Grupa zdecydowała, że w niedalekiej miejscowości Paihia zrobimy sobie dzień zero! Tym czasem mijaliśmy miejsca związane z historią Nowej Zelandii. Najstarszy murowany budynek w tym kraju z I poł,. XIX wieku wraz z misją, która przy nim powstała. To właśnie do tego miejsca przybywały pierwsze europejskie okręty ponad 200 lat temu:-) Po kolejnym odcinku asfaltowym czekał nas przyjemny spacer przez Waitangi Forest.


Widok tzw. gospodarczego lasu nie za bardzo mi się podobał:-( W miejsce ściętego naturalnego buszu posadzono, sprowadzone z zachodniego wybrzeża USA, sosny kalifornijskie. Mimo, że krajobraz wygląda przez to bardziej "swojsko", to miejscowych ptaków już tu nie widziałem. Z pobliskiego wzgórza otworzył się przed nami przepiękny widok na Bay of Islands;-) Wkrótce też dotarliśmy w okolice Waitangi gdzie, z pobliskiego pola golfowego, widoki były jeszcze lepsze.



To tu właśnie zawarto Traktat z Waitangi 6 lutego 1840 roku. Dokument ten, podpisany przez przedstawicieli Korony Brytyjskiej i licznych maoryskich wodzów, uznaje się za początek współczesnej Nowej Zelandii. Zatoka oraz liczne małe wysepki tworzyły niesamowitą scenerię. Nic dziwnego, że miejsce to jest tak licznie odwiedzane przez turystów;-) Na pobliskim półwyspie była pierwsza historyczna stolica tego kraju, Russell. A w miejscowości Paihia, gdzie zamierzaliśmy leniuchować przez jeden dzień, zabytków również nie brakowało.


 Udaliśmy się następnie, wzdłuż przepięknych zatoczek, do przystani motorówek w Opua, skąd właśnie takim transportem trzeba było się przemieścić na kolejny odcinek szlaku;-) 20$ od "łebka" i po kwadransie byliśmy już w Waikare skąd, przez busz, liczne strumienie, a następnie asfaltem, dotarliśmy do Helena Bay;-) Spacer po wodzie w Russell Forest bardzo przypominał ten z Puketi, ale był niestety krótszy:-( Grupa się rozrosła, bo dołączyli do nas: Renne z Australii oraz Luke i Daisy z UK;-) Pojawił się również Kevin, którego ostatni raz widziałem w Ahipara. Na boisku, przy nieczynnej już szkole, powstało spore miasteczko namiotowe;-)



W kolejnym dniu pękło 300km szlaku, a mnogość przepięknych zatoczek powodowała szybszą pracę mojego aparatu fotograficznego;-) Mimo optymistycznych prognoz pogody wiatr przytargał jakieś chmury z deszczem tuż przed wejściem do buszu:-( Na szczęście reszta dnia była super! Musiałem być przygotowany na podobne "niespodzianki pogodowe" w przyszłości i przestało mnie już dziwić tak przesadne wyczulenie na tym punkcie u miejscowych;-) Oczywiście w dalszą drogę wyruszyłem jako ostatni. Suchy namiot to podstawa!


Z kolejnego "lasu gospodarczego" rozciągał się przepiękny widok na wschodnie wybrzeże, a po zejściu z góry czekało mnie przejście przez najdłuższy pomost nad estuarium w Whananace! Budowlańcy pracujący przy rezydencji jakiegoś milionera pilnowali przy okazji, by nikt niepowołany przypadkiem nie dostał się na teren budowy;-) Było tam nawet specjalne lądowisko dla helikoptera!


Kolejne zatoczki były jeszcze piękniejsze, a szlak nawet wykoszono także zgubienie się tym razem było praktycznie niemożliwe;-) Strasznie zazdrościłem właścicielom domów takich widoków. Budzić się codziennie i patrzeć na zatokę i morze - więcej do szczęścia chyba nic nie trzeba;-) Moja grupa tymczasem tak się podzieliła, że część została na noc już w Whananace, a kolejnych "niedobitków" spotkałem przed Woolleys Bay. Super toaleta i czysta woda do picia z pewnością skłoniło tych ostatnich do przejścia jeszcze tych dodatkowych 2 kilometrów;-)


W drodze do Ngunguru następnego dnia czekała nas kolejna wizyta w buszu;-) W międzyczasie dowiedziałem się, że przebieg szlaku zmieniono. Chyba za bardzo pospieszyłem się z drukowaniem map we wrześniu, bo dokładnie tydzień później nowy odcinek szlaku został na nich uwzględniony:-( No cóż... W miejsce dotychczasowego przebiegu wzdłuż drogi postanowiono, że nowy odcinek szlaku będzie przecinał  Ngunguru River! Na szczęście na przeciwległym brzegu było już przygotowane pole namiotowe, a jego właściciel James transportował tam turystów swoją motorówką;-) Super!!!


Po drugiej stronie brzegu czekała nas wielka niespodzianka. Całe zaplecze kuchenne pod dachem z dostępem do gazu, a obok prysznic z ciepłą wodą;-) A całość usytuowana w przepięknych "okolicznościach przyrody". Na wieczór znalazła się też gitara, a rozpalone ognisko było super dopełnieniem wszystkiego;-) Trochę żałowaliśmy tego dnia zero w Paihia, bo tutaj było by na pewno lepiej go spędzić;-(


W Nowej Zelandii było tego dnia chyba jakieś ważne święto, bo ilość wystrzelonych fajerwerków, i to do późna w nocy, długo nie pozwalała nam zasnąć. Zmiana przebiegu Te Araroa w Ngunguru spowodowała tymczasem, że cała jego długość skróciła się o 10km:-( Czyli teraz nie miał on 3008 tylko 2998 km. Trochę szkoda;-(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz