czwartek, 27 października 2016

Te Araroa: Cape Reinga - Ahipara

No i nadszedł ten dzień, o którym marzyłem przez ostatni rok:-) Niedługo po godzinie 10 rano 23 października stanąłem przy budynku latarni morskiej i charakterystycznym drogowskazie gdzie obowiązkowo fotografują się wszyscy rozpoczynający szlak Te Araroa;-) Ale spotkałem tylko zwykłych weekendowych turystów, których mnóstwo przyjeżdża w to miejsce zwłaszcza przy tak pięknej pogodzie. Pierwszy odcinek to tzw. Ninety Mile Beach, które w rzeczywistości nie ma takiej długości, ale kilka dni wędrowania po plaży z pewnością pomaga szczególnie tym piechurom, którzy dopiero co oderwali się od pracy przy biurku;-) Taki sprawdzian kondycji to ja rozumiem.



Kierunek mógł być tylko jeden - Bluff, ale zanim ruszyłem na szlak poprosiłem o zrobienie mi obowiązkowej fotki;-) Tym razem postanowiłem zostawić dużego Canona 500D w Polsce, a do Nowej Zelandii zabrałem małego Olympusa E - PL6. Oszczędność miejsca w plecaku była głównym tego powodem:-) Sam byłem ciekaw jak sprawdzi się ten malutki aparat na tak wymagającym szlaku. Najbardziej obawiałem się wilgoci, która każdą elektronikę potrafi skutecznie uziemić na amen. Puki co podziwiałem wspaniałe widoki, a na szlak ruszyłem z godzinnym opóźnieniem:-)


Tuż po zejściu na plażę pojawili się pierwsi "plecakowcy", a wiatr przygnał jakieś chmury od morza. Ale temperatura była na tyle przyjemna, że tylko deszcz mógłby popsuć ten dzień;-) Było kilka wzniesień do pokonania, ale i tu pomyślano o postawieniu schodków, poręczy i pomostów. Wszystkie szlaki na Nowej Zelandii są oznaczane pomarańczowymi plastykowymi trójkątami przybijanymi do drzew i słupków. A w dobrym nawigowaniu pomagają mapy oraz liczne tablice informujące o nazwie szlaku jego kilometrażu oraz przewidywanym czasie potrzebnym do przejścia.


Przyjęło się umownie, że pierwszą noc na Te Araroa wypada spędzić na polu namiotowym Twilight Camp stąd też pośpiech w tym dniu nie był wskazany;-) 12 kilometrów minęło bardzo szybko co pozwoliło mi wybrać w miarę odpowiednie miejsce pod namiot.


Wkrótce po mnie zaczęli się pojawiać kolejni turyści i z końcem dnia na polu namiotowym zrobił się tłok! Zawiązały się pierwsze znajomości, a obok mnie rozbiło swój namiot młode małżeństwo ze Słowacji - Robert i Anna;-) Wkrótce dołączyli wędrowcy z USA, Szwecji, Francji, Niemiec, Izraela i Nowej Zelandii. Trzeba było szybko uwijać się z kolacją, bo liczba miejsc pod wiatką była symboliczna;-)


Na moim zestawie do gotowania czyli palniku Coleman F1 Lite, kubku Optimus Terra 0,5 l i kartuszu z gazem Coleman C 250, zrobiłem sobie pierwszą obiado-kolację na szlaku;-) Pogoda się ustabilizowała, ale pięknego zachodu słońca nie było:-(  Plan na kolejny dzień ustaliliśmy już wspólnie i padło na nocleg w Bluff!


Po przejściu licznych zarośli znowu znalazłem się na plaży, która tym razem miała mi już towarzyszyć do samej Ahipary. Liczniej pojawiały się samochody oraz amatorzy łowienia z plaży:-) Przy odpływie spacer po piasku niczym nie różnił się o tego po chodniku - twardo, ale komfortowo;-)


Punktem odniesienia w terenie była charakterystyczna skała w morzu Matapia Island. Były też do przekroczenia niewielkie strumienie uchodzące do morza, ale nie było zbyt głęboko także "klapki bazarowe" Kenbo tym razem zostały w plecaku;-) Na kolejnym noclegu wszyscy przyglądaliśmy się Paulowi z Niemiec, który dźwigał ponad 30kg w plecaku! Cały jego sprzęt pochodził chyba z demobilu Bundeswehry;-)


W nocy spadł pierwszy deszcz i padało do 9 rano:-( Tym samym mój namiot przeszedł wreszcie prawdziwy chrzest bojowy:-) Tropik nie przeciekał, a krople deszczu perliły się na jego powierzchni. W środku było całkowicie sucho, co było dobrym prognostykiem przed kolejnymi etapami szlaku. Odcinek do Hukatere Camping Ground upłynął na dalszym "plażingu", a pogoda na szczęście się poprawiła i namiot udało mi się wysuszyć;-)


Pojawiły się pierwsze komercyjne "autobusy", które za jedyne 100$ NZ pozwalają, tym bardziej leniwym, podziwiać 90 Mile Beach bezstresowo:-) Co po niektórzy "hikerzy" przyznali się potem, że właśnie tym transportem dostali się na początek szlaku w Cape Reinga! Morze tymczasem wyrzucało na brzeg przeróżne stworzenia, a moją uwagę przykuł młody rekin młot.


Teraz tylko pozostało nam wypatrywanie pośród wydm czarnej flagi, która oznaczała skręt do Campingu Hukatere. Obietnica zimnego piwa tym bardziej spowodowała u mnie szybszą pracę nóg;-) Właścicielka zbierała zamówienia od turystów, a przystępne ceny powodowały, że tych nie brakowało. Można było się rozbić namiotem za 10$ lub wynająć kabinę za 15$. No i był prysznic oraz zaplecze kuchenne, z którego nie omieszkałem skorzystać;-) Słońce tym czasem tak mnie spaliło, że już przeczuwałem nadchodzące kłopoty:-( Na koniec dnia wreszcie miałem piękny zachód słońca!!!


Kolejny dzień był równie słoneczny co poprzedni, a wszyscy nie mogli się już doczekać finału czterodniowego "plażingu", czyli Ahipary;-) Pierwsze 100km miało wypaść właśnie gdzieś przed tą miejscowością, a Ultralight-erom zaczynało już brakować jedzenia;-) Przywykłem już do widoku pęcherzy i otartych stóp u innych i wreszcie doceniono moje wysokie obuwie. Choć niektórzy tak "cudownego" stanu moich stóp upatrywali w odpowiednim doborze skarpet. Cóż... Plastry żelowe, których miałem sporo, poszły więc w ręce, a w zasadzie na stopy, cierpiących;-) Spacer do Ahipary z czasem przerodził się w wyścig, a najbardziej gnali ci, którzy koniecznie jeszcze chcieli zrobić w tym dniu zakupy w Pak'nSave w Kaitai:-)


Grupa, z którą wędrowałem, powoli się docierała i można już było śmiało powiedzieć, że poza mną będą w niej Robert z Anną oraz Douglas:-) W Ahiparze czekał już na nas nocleg w miejscowym Holiday Parku, a ja koniecznie musiałem spróbować czegoś konkretnego, czyli miejscowej kiełbasy. Akurat była taka z frytkami, ale nie dałem jej rady na raz także reszta została na następny dzień na śniadanie;-)


Miałem spać w namiocie, ale ostatecznie wylądowałem w kabinie. Okazja była nie byle jaka, bo niektórzy zaczęli już świętować pierwszy ukończony odcinek:-) O kolejnym przez Herekino, Raetea i Puketi Forest jakoś nie mieli ochoty rozmawiać;-) Wielu zresztą zrobiło sobie już tutaj pierwszy dzień zero! Ale wszyscy generalnie mieli obawy przed następnym etapem zwłaszcza, że ponoć był to pierwszy i chyba najgorszy "eliminator" na całym Te Araroa. Czy rzeczywiście tak będzie miałem się już przekonać następnego dnia, a tym czasem zasnąłem smacznie, a noc minęła szybko i bez koszmarów;-)