piątek, 2 grudnia 2016

Te Araroa: Te Kuiti / Mangaokewa - Taumarunui

 Zgodnie z tym co przewidywałem dalszy odcinek szlaku kontynuował się wzdłuż Mangaokewa Stream. Znowu trzeba była przekraczać kolejne pastwiska, a trawa była jeszcze wyższa niż poprzedniego dnia;-( Także wysuszone wkładki do butów, po krótkiej chwili, znowu były mokre. Nie mogłem się już doczekać wyjścia znad tego strumienia i wyczekiwałem momentu kiedy wreszcie ten szlak znajdzie się na drodze gruntowej! Kiedy znalazłem się w lesie nareszcie odczułem ulgę;-) Po chwili pojawiła się też oczekiwana droga. 


Po minięciu kilku gospodarstw farmerskich czekał mnie kolejny długi odcinek drogowy;-( Na całe szczęście asfalt był tylko przez krótki odcinek, a potem już bardziej "znośny" szuter. No i zaczęło padać;-( Żeby to chociaż był deszcz przez chwilę to nie byłoby tak źle. Ale gdzie tam! Kilka fal opadów z przerwami w efekcie których, znowu byłem całkowicie przemoczony;-(  Aparat starałem się tym razem jak najbardziej chronić przed deszczem i chyba się udało;-) Pod koniec Mangaokewa Road znalazłem nocleg w Tiroa Station;-) Był to budynek dla pracowników zatrudnionych przez okolicznych farmerów i oprócz prysznica z ciepłą wodą był tam również piekarnik, przy którym wysuszyłem wreszcie swoje, mokre od kilku, dni buty;-) Mokry namiot suszył się natomiast na dwóch fotelach. No i byłem sam w całym budynku;-)


Na całe szczęście reszta rzeczy, a zwłaszcza elektronika i ciuchy na zmianę, była całkowicie sucha;-) Wziąłem ze sobą trzy worki wodoszczelne Karrimora. Były one co prawda z gatunku tych "pancernych", a przez to cięższe, ale patrząc na coraz bardziej dziurawy ultralekki STS, uważam ten zakup za bardzo trafiony. W końcu nie wszystko co lekkie będzie super trwałe;-( W kolejnym dniu kontynuowałem marsz drogą, aż do Pureora, gdzie szlak w końcu skręcał w busz;-)


Że Nowa Zelandia jest krajem kontrastów, to już zdążyłem się do tej pory przekonać. Ale pierwsze kilka kilometrów przez busz przebiło to wszystko! Z początku szlak prowadził pięknymi wyżwirowanymi alejkami. Specjalne mostki i co kawałek informacje o tym jakie zwierzęta tu żyją etc. Jeszcze pojawiła się pracownica DOC ze specjalną anteną do lokalizacji chyba papugi Kaka. No po prostu sielsko anielsko, a po niespełna 30 minutach wychodziło się na kompletnie wykarczowany odcinek! I czar pryskał:-( Resztę szlaku przerobiono dla rowerzystów poszerzając go i możliwie dobrze wyrównując. Miałem jeszcze przed sobą wyjście na najwyższy szczyt w okolicy -  Mt. Pureora - z którego ponoć miało być widać Jezioro Taupo. Ale po wyjściu na górę wiało tak bardzo, że nawet za bardzo nie skupiłem się na widokach;-) Pod koniec dnia dotarłem do kolejnej chatki DOC Bog Inn. Na miejscu był już Jason oraz dwoje innych turystów, a ostatnie wolne miejsce jakby czekało właśnie na mnie;-)


Na szczęście był w niej piec i spory zapas drewna, bo chatka to za szczelna nie była;-) W kolejnym dniu miało "pęknąć" pierwsze 1000km szlaku! Także odcinek zaplanowaliśmy do najbliższej chatki Waihaha.


Wypatrywaliśmy tego "magicznego tysiąca", a mnie strasznie zaczęła boleć lewa noga tuż nad stopą;-( Wpierw myślałem, że to jakieś nadwyrężenie któregoś ze ścięgien, bo dało się iść w miarę tylko pod górę. Zejścia na dół były za to w okropnych bólach;-( Zaopatrzony w "naturalny" kijek trekkingowy dokuśtykałem w końcu do samej chatki, po drodze znajdując punkt z 1000 kilometrem;-) Ostatni downhill przed Waihaha Hut pokonywałem chyba z godzinę!


Chatka była miejscem gdzie przyjęło się świętować 1/3 szlaku, ale mnie nie było do śmiechu;-( Długie rozmowy o Te Araroa, ze spotkaną ponownie parą z Bog Inn Hut, przeciągnęły się do północy. Przy okazji zdiagnozowano moją kontuzję i okazał się nią Shin Splints! Wysokie obuwie i mnóstwo odcinków drogowych zrobiły swoje i musiałem tak kuśtykać przynajmniej do Taumarunui, gdzie była apteka i przychodnia. Kolejny dzień postanowiłem również potraktować na luzie i zanocowałem w kolejnej chatce Hauhungaroa. Po drodze spotkałem pierwszych myśliwych na szlaku. Chcieli upolować dzika;-) A w chatce znalazłem wreszcie wpis znajomej osoby z Polski w książce DOC;-)


Do Taumarunui był jeszcze szmat drogi;-( Szlak przez busz, po nocnych opadach, był wyjątkowo błotnisty;-( Kiedy już tylko dotarłem do drogi to odetchnąłem z ulgą. W końcu w miarę możliwości mogłem trochę przyspieszyć;-) Mangakahu Road wydawał się nie mieć końca! Wreszcie pod wieczór dotarłem do Taumarunui;-) Apteka była już zamknięta, ale jak robiłem zakupy w New World, przypadkowo spotkana tam osoba zadzwoniła do znajomego lekarza;-) Przy okazji miałem już nocleg;-) Jeszcze tego samego wieczora byłem po zastrzyku przeciwbólowym, a na drugi dzień zaopatrzyłem się w aptece w żel oraz tabletki;-)


Noga po zastrzyku była rano jak nowa;-) W związku z tym postanowiłem ruszyć dalej i aż tak restrykcyjnie nie stosować się do zaleceń lekarza;-) Kilka dni zero nie wchodziło po prostu w grę!


2 komentarze:

  1. Świetna relacja. Gratuluję przejścia. To szlak który śnił mi się po nocach i "zbieram" urlop aby go pokonać w przyszłym roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Zdecydowanie warto go przejść. Kilka odcinków - zwłaszcza na Wyspie Północnej - ma już zupełnie inny przebieg. M.in: wyżej opisany przez las Pureora do Taumarunui oraz z Auckland do Mercer.

      Także "zbieraj" urlop i powodzenia na szlaku!

      Usuń