niedziela, 25 czerwca 2017


Główny Szlak Beskidzki
Rabka Zdrój - Chyrowa


Z samego rana udałem się do sklepu i uzupełniłem własne zapasy "paszy" oraz zrealizowałem zamówienie od Yatzka:-) Po czym ruszyłem w górę zdroju ul. Orkana. Miasto jeszcze nie wybudziło się ze snu, a i to dobrze, bo przynajmniej nie było tłumów w parku:-p


Za ostatnimi domostwami miasta otworzyły się przepiękne widoki na góry, które miałem już w nogach podczas tej wycieczki: Babią Górę i Pasmo Polic. Pasmo Lubonia Wielkiego zamykało tę panoramę od północy, a ja wśród okolicznych łąk piąłem się coraz wyżej ku Maciejowej:-)


Gdy tylko znalazłem się przed bacówką ciekaw byłem czy Yatzek z Aelitą jeszcze tam są czy też ruszyli już na szlak? Okazało się, że nie dość, że byli to jeszcze smacznie spali:-) Takim to dobrze!


W oczekiwaniu na ich pobudkę zatrzymałem się w kuchni i starym obowiązkiem uzupełniłem książeczkę GSB o stosowną pieczątkę:-) No i dobra kofeina w postaci "energetyzera" jeszcze bardziej mnie pobudziła:-p Reszta towarzystwa tymczasem rozprostowywała kości na balkonie bacówki:-)


W końcu też ruszyliśmy dalej. Kolejne schronisko na Starych Wierchach było o jedyną godzinę drogi dalej:-)


W lesie szło się o wiele lepiej, a cień mimo wczesnej pory już był zbawienny. 


Godzinka minęła bardzo szybko i w schronisku znowu sobie trochę poleniuchowaliśmy:-) Dało się zauważyć zupełnie odnowione wnętrze obiektu, a czas na pogawędkę umilał zimny Radler.


Ale trzeba było ruszać dalej bo do Turbacza był jeszcze kawałek. 


Za Obidowcem minęliśmy miejsce wypadku małego samolotu w latach 70-tych.


Na Rozdzielu natomiast udałem się z Yaztkiem do nieodległej skały, na której był wykuty jakiś tekst. Niestety nawet nas dwóch nie dało rady dokładnie go odczytać:-(


Do Turbacza było już niedaleko, a na samym szczycie przy betonowym słupie mogliśmy podziwiać szczątkowe widoki na zachód. Następny szczyt powyżej 1300 m.n.p.m. miał być dopiero w Bieszczadach!


W schronisku pod Turbaczem spędziliśmy krótką chwilę, po czym ruszyliśmy dalej. W planie był nocleg na Studzionkach, ale reszta grupy strasznie zwolniła więc swoim tempem kontynuowałem dalej szlak sam:-(


Za Kiczorą otworzył ładny widok na Pasmo Lubania, którego fragment miałem jeszcze dzisiaj zacząć. Za Przełęczą Knurowską przy ostatnich promieniach słońca kontynuowałem marsz ku Studzionkom.


W końcu byłem na miejscu. U państwa Chrobaków miałem nocleg i ogromną kuchnię do dyspozycji:-) Wkrótce też zabrałem się za kolację, a w międzyczasie dotarła reszta ekipy.


Joanna tymczasem nocowała w nieczynnej jeszcze bazie namiotowej pod Lubaniem. Istniała szansa, że wreszcie ją dogonimy trzeba było tylko w dniu jutrzejszym dotrzeć na Przechybę. Zalegliśmy do snu, a rankiem po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku Lubania:-)


Słońce coraz mocniej przygrzewało więc cień był bardzo wskazany. Towarzystwo znowu coś powoli szło więc przyspieszyłem i postanowiłem zaczekać na nich już na Lubaniu.


Przy okazji budowy kilka lat temu czterech wież widokowych w okolicy, poszerzono sam szlak tak aby można nim było transportować materiały niezbędne do budowy tychże. Była z tego jakaś afera, ale ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach:-) Z pewnością nie zbudowano takiej drogi na ostatnim podejściu pod szczyt, bo widocznie było za stromo.


Zabudowana u góry wieża dawała z pewnością zbawienny cień i tam też postanowiłem poczekać na resztę grupy. Nawet był lekki wiatr, co w połączeniu z dookolną panoramą  było dopełnieniem pełnego relaksu:-)

Od zachodu i charakterystycznej Babiej Góry,


przez Gorce i fragment Beskidu Wyspowego,


po dalszy nasz kierunek marszu, czyli Beskid Sądecki,


rozciągała się przepiękna panorama. Na południu dominowały oczywiście Tatry, ale tam się na razie nie wybieraliśmy:-)


Na wieży odpoczywał też gołąb - prawdopodobnie z lotów. Yatzek z miejsca nazwał go Edek i tak już zostało:-) Nalałem mu wody do mojego Primusa i po kilku "głębszych" odleciał dalej! 


Niedaleko bazy namiotowej uzupełniliśmy zapasy wody i ruszyliśmy ku Krościenku. 


W panoramie dominował Beskid Sądecki, a konkretnie Pasmo Radziejowej oraz pobliskie Pieniny:-) Szło się przyjemnie, bo w zasadzie cały czas na dół. Ale znowu na tyle daleko odszedłem, że na miejscu długo czekałem na grupę w pobliskiej lodziarni.


Coraz mniej wierzyłem w to, że jeszcze dziś uda nam się dojść na Przechybę:-( I choć Yatzek się zarzekał, że damy radę, to widząc zachodzące słońce byłem bardziej gotowy na jakiś nocleg pod namiotem może nawet za Dzwonkówką.


Nie byliśmy jeszcze nawet na Dzwonkówce kiedy zapadły ciemności. Dalsza więc trasa odbywała się przy świetle czołówek. O ile takie wędrowanie nocą ma w sobie coś z przygody to już niekoniecznie dotyczy do ciem i innych nocnych owadów, które zaczęły się zlatywać zwabione naszym światłem:-( Nie mogłem sobie darować, że taki piękny i słoneczny dzień można było tak zmarnować - zwłaszcza, że dni były teraz najdłuższe w roku! Za Dzwonkówką zauważyliśmy światła w przysiółku na Przełęczy Przysłop i tam też znaleźliśmy nocleg pod dachem:-) W nocy przeszła burza, ale poza kilkoma grzmotami obyło się bez ulewy:-)  Rankiem kontynuowaliśmy dalej wędrówkę w kierunku Przechyby.


Podejście pod Skałkę było krótkie, ale konkretne. Pod sam koniec spotkałem Bartka z Krakowa, z którym rozmowa szybko zeszła na temat szlaków długodystansowych. Teraz, podobnie jak ja, robił GSB, ale znał się z Kamilą Kielar, która była już wtedy gdzieś na PCT w USA i sam marzył o podobnej wyprawie w przyszłości. W schronisku zamówiłem coś do jedzenia i obowiązkowe piwo, a potem ruszyliśmy ku Radziejowej. Bartek był jednak jeszcze szybszy od nas i tuż za skrzyżowaniem szlaków popędził dalej:-)


Na samej Radziejowej - najwyższym szczycie Beskidu Sądeckiego - była również wieża widokowa, na którą prowadziły bardzo strome schody. Widoki nie były już takie dobre jak z Lubania, ale znakomicie było widać Nowy Sącz no i nasz dalszy etap w Paśmie Jaworzyny Krynickiej:-)


Sam szczyt wieńczył też podobny betonowy słup jak na Turbaczu. Po obowiązkowej sesji foto i krótkim "popasie" ruszyliśmy dalej ku Niemcowej.


Wkrótce znaleźliśmy się pod Wielkim Rogaczem, gdzie kończył/zaczynał swój bieg szlak niebieski z/do Tarnowa, który miałem okazję przemierzać mniej więcej rok wcześniej:-) Zdałem sobie sprawę, że niewiele zostało mi już podobnych tur do przejścia:-(


Za Niemcową szybko pojawiły się przepiękne łąki i pojedyncze gospodarstwo, które dalej było zamieszkałe. Wcześniej jednak były ruiny szkoły, o której pisała Maria Kownacka w "Szkole nad obłokami". Szkoda, że sam budynek nie dotrwał do naszych czasów.


W drodze na Kordowiec co rusz mijaliśmy pojedyncze stare domy, a już dalej kolejne snopy siana i przepiękne widoki na Makowicę i dolinę Popradu z Rytrem:-) 


Nie mogło również zabraknąć zdjęć na oryginalnej ławeczce, która przycupnęła między dwiema brzozami:-)


Pobyt w Rytrze ograniczył się w zasadzie do drobnych zakupów w tym wina, bo Joanna miała na nas czekać w Chacie Górskiej pod Cyrlą:-) Równie strome zejście do Rytra gwarantowało podobny odcinek ale niestety do góry:-( Przynajmniej piękny zachód słońca umilał ostatnie chwile tuż przed dotarciem do schroniska:-)


Rozbiliśmy namioty i po kolacji z winem zalegliśmy do snu. Kolejny dzień miał być też ostatnim w Beskidzie Sądeckim. Joanna z samego rana pognała dalej na szlak, a my tradycyjnie o wiele później.


Przy kaplicy na Jaworzynie Kokuszczańskiej Yatzek znalazł dwa grzyby, a napotkany turysta wędrujący z Wołosatego do Ustronia, oczywiście go rozpoznał:-) Sporo już spotkaliśmy takich osób, a to oznaczało, że ciekawie i barwnie pisane blogi mają swoich czytelników i co najważniejsze mobilizują niektórych z nich do zrobienia GSB lub innych długich szlaków, czemu tylko należy przyklasnąć:-)


Od Hali Pisanej coraz więcej było pamiątek po ostatniej wojnie. W okolicy poprowadzono też szlak partyzancki. Trasa wiodła na przemian lasami i polanami, a do Hali Łabowskiej było za to coraz bliżej:-)


W samym schronisku była ciekawa tablica z naniesionym przebiegiem przedwojennego Głównego Szlaku Beskidzkiego Wschodniokarpackiego na terenie dzisiejszej Ukrainy. Starannie opisane dystanse, szczyty i pasma górskie dodatkowo opatrzono współczesnymi zdjęciami, na którym rozpoznałem Aelitę:-) Razem z autorem tej mapy przemierzała ona ukraiński odcinek od Sianek aż za Czarnohorę, co przy braku szlaków na wielu odcinkach w tamtych stronach można śmiało uznać za wyprawę pionierską!


Po uzupełnieniu "złotych elektrolitów" i miłej rozmowie z gospodarzem schroniska ruszyliśmy dalej. Joanna znowu nam uciekła, ale była szansa, że spotkamy ją gdzieś po drodze:-)


Tuż za Runkiem Yatzek "zamarł" w ciekawej pozie i wydać było wyraźnie, że nad czymś mocno myśli. Miałem tylko nadzieję, że nie chodzi mu po głowie jakaś rezygnacja z dalszej części szlaku!


Sam szczyt Jaworzyny Krynickiej - mocno zabudowany - chcieliśmy jak najszybciej opuścić. Nawet widoki na czekający nas Beskid Niski nie zatrzymały nas tam na dłużej! Szlak zresztą po początkowym leśnym odcinku biegł dalej wzdłuż jednej z zimowych nartostrad.


Wkrótce minęliśmy Diabelski Kamień i dalej nartostradą w dół dotarliśmy do Czarnego Potoku.


W nocy zapowiadano jakieś burze więc początkowo chcieliśmy znaleźć jakąś dobrą miejscówkę pod dachem, ale nic z tego nie wyszło i na koniec dnia rozbiliśmy namioty na łące między Czarnym Potokiem a Krynicą niedaleko szlaku:-)


Nad ranem zaczęło się błyskać i grzmieć! Raczej nie było szans na szybkie zwinięcie się po ciemku więc spakowałem całe swoje "oporządzenie noclegowe" w środku namiotu, ale ilość krzyków jakie przy tym wydawałem obudziła też Yatzka z Aelitą w sąsiednim namiocie:-) Chyba trochę spanikowałem, bo ostatnią burzę pamiętałem jeszcze z Nowej Zelandii i tam nie było mi tak do śmiechu mimo tego, że byłem wtedy w chatce. Ale burza jak szybko przyszła tak szybko zniknęła, a niewielki deszcz pozwolił nam się w miarę jeszcze wyspać do rana:-)

Ruszyliśmy jak tylko przestało padać i kontynuowaliśmy zejście do Krynicy. Wkrótce też zajrzeliśmy do siedziby GOPR gdzie swój nocleg miała Joanna.


Tam też długo rozmawialiśmy z emerytowanym ratownikiem, który jak się okazało pochodził z Rafajłowej w Gorganach! Całą paczką zeszliśmy do centrum zdroju i okrążając Górę Parkową zmierzaliśmy do odejścia szlaku w kierunku Huzarów.


Wkrótce było już wiadomo co też tak trapiło wczoraj Yatzka. Przez kilka najbliższych dni miała dołączyć do nas jego znajoma Gosia. Spotkaliśmy ją tuż za ostatnimi budynkami przed skrętem szlaku w las i razem już podchodziliśmy na Huzary.


Ledwo znaleźliśmy się na szczycie, a już trzeba było zakładać całe zadaszenie na siebie i plecak! Kolejna burza tym razem z gradobiciem dała nam mocno w kość na zejściu do Mochnaczki:-( Gradu było tak dużo, że miejscami z daleka przypominał resztki śniegu gdzieś na wiosnę!


W końcu wyszliśmy na łąki przed wsią i tym razem w deszczu kontynuowaliśmy marsz w pobliże sklepu spożywczego koło cerkwi.


Tam też na przystanku spotkaliśmy Joannę. Deszcz w końcu ustał na tyle, że mogliśmy ruszyć na szlak. Yatzek wrócił się z Gosią po coś do wsi, a my już w trójkę ruszyliśmy w Beskid Niski!


Wkrótce znaleźliśmy się nad Banicą, a po południowej stronie w chmurach było widać najwyższy szczyt Beskidu Niskiego po stronie polskiej - Lackową.


Mieliśmy jeszcze do przekroczenia niewielki grzbiecik, za którym miała już być wygodna leśna droga. Po drodze jednak była do przejścia niewielka zazwyczaj rzeka Biała, która po opadach niestety mocno wezbrała:-( Ale widząc uśmiech u Joanny podczas jej przekraczania byłem już całkiem spokojny i nikogo nie musiałem przenosić:-)


Tuż za rzeką czekał nas miły spacer leśną drogą, aż do zejścia szlaku w kierunku Ropek.


W końcu stanęliśmy na brzegu wielkiej łąki a w dole rozpościerała się przepiękna dolina wsi Ropki. Ludność łemkowską wysiedlono stąd po II Wojnie Światowej i na wiele lat miejscowość została zapomniana. Cerkiew rozebrano pod koniec lat 70-tych XX wieku i przez wiele lat leżała ona w magazynie, aż w końcu złożono ją w Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku na początku tego wieku! W samej wsi mieszka dziś ok. 20 osób i głównie są to osoby, które przybyły tu z dużych miast w Polsce. Obok dawnego cerkwiska postanowiliśmy trochę odpocząć.


Do samej Hańczowej szlak prowadził już tylko drogami, a na miejscu zaczęliśmy się rozglądać za noclegiem. Najbardziej zależało nam na tym żeby wysuszyć wszystkie mokre rzeczy, bo zakładanie ich mokrych w kolejnym dniu nie wchodziło w grę!


Joanna znalazła jakąś niedrogą agroturystykę, a Yatzek z resztą grupy szukał jeszcze tańszej alternatywy. Na miejscu był obowiązkowy prysznic i kolacja, a w nocy długo nie dała mi pospać para młodych turystów, którzy mieli pokój nade mną:-(


Kolejny dzień był już na szczęście słoneczny i z samego rana ruszyłem na Kozie Żebro. Szlak początkowo biegł przez wieś by w końcu wyjść przez straszne chaszcze na lokalną drogę wśród łąk. Joanna gdzieś się straciła, ale byłem pewien, że spotkamy się na szlaku:-)


Zaczęło się strome podejście bukowym lasem i po jakiś 40 minutach byłem już na szczycie. 


Odpoczynek był wskazany, bo zejście do Regietowa było bardzo strome:-( Na miejscu szybko przemieściłem do nieczynnej jeszcze bazy namiotowej, gdzie zjadłem drugie śniadanie. Zabytkowy słup informujący o pobliskim cmentarzu wojennym na Rotundzie był dalej na swoim miejscu, a ja byłem ciekawy jak daleko posunięto się z remontem samej nekropoli.


Drogowskaz na drzewie informował mnie o jeszcze 222 km do mety! Grunt, że miałem już bliżej niż dalej:-) Strome podejście na Rotundę było na szczęście krótkie, a na szczycie czekała mnie duża niespodzianka - wszystkie wieże cmentarza wojennego były odbudowane!!! Ta jedna z najpiękniejszych nekropoli pierwszowojennych z pewnością na to zasługiwała!


Zejście do wsi Zdynia było już łagodniejsze, a na miejscu był nawet otwarty sklepik także skosztowałem jednego z grybowskich piw! Potem było już tylko niewielkie podejście na Popowe Wierchy:-)


Następnie szedłem wygodną drogą leśną do kolejnego zejścia tym razem do wsi Jasionka, za którą szlak był mega zarośnięty - coś jak przed Zakopianką:-)


Klucząc wzdłuż potoku Zawoja w końcu wydostałem się na kolejną szeroką leśną drogę, a do szlaku czerwonego wkrótce dołączył też żółty:-)


We Wołowcu zatrzymałem się na chwilę w agroturystyce "U Kasi". Sama wieś mimo, że również była wysiedlona, została na powrót zasiedlona w latach 60-tych. Niestety nie wrócili wtedy wszyscy, co było widać po licznych zarośniętych łąkach i zdziczałych drzewach owocowych:-(


Po drodze do Bartnego otworzyły się za to piękne widoki, co z zachodzącym słońcem stworzyło wspaniałą scenerię:-)


Do bacówki nad Bartnem dotarłem tuż przed zachodem słońca. Czas się tu chyba zatrzymał, bo otoczenie jak i sam obiekt niewiele się zmieniło od mojego pierwszego pobytu tutaj w 1997 roku! Od wielu też lat niezmiennie panuje tu ten sam specyficzny gospodarz - w niektórych kręgach zwany Leninem:-) Sama bacówka została już szczelnie otoczona przez las, co przez większość dnia gwarantowało solidny półmrok:-( Zjadłem tylko miejscowe pierożki, popchnąłem je piwem i zaległem do snu.


Nazajutrz czekał mnie najdłuższy odcinek do przejścia w Beskidzie Niskim - z bacówki do Chyrowej. Znalazłem się też na terenie Magurskiego Parku Narodowego. Wpierw miałem trudną przeprawę przez pobliskie bagna, ale jak tylko grunt pod nogami był już bardziej stabilny to szybciej ruszyłem dalej:-)


Pod Magurą był krzyż papieski oraz skrzynka z pieczęciami, które niezwłocznie wbiłem do książeczki:-) Poza tym ławki i zadaszony szałas. Tam też odpocząłem troszkę i ruszyłem dalej.


Staraniem Magurskiego Parku Narodowego pobudowano w pobliżu szlaku wiele oryginalnych wiat gdzie można było odpocząć. Pierwszą z nich minąłem pod Świeżową, a kolejne przed i za Kolaninem.


Sam Kolanin dał mi zresztą bardzo w kość, a w zasadzie po kolanach podczas zejścia także nazwa szczytu jest jak najbardziej trafiona:-)


Wkrótce też znalazłem się na Przełęczy Hałbowskiej skąd trawersując szczyt Kamień zszedłem w kierunku najniższego punktu na całym GSB - czyli wsi Kąty:-) Tuż po wyjściu na łąki pojawiły się piękne widoki na pobliskie pasmo Polany i Łysej Góry. Całości dopełniły okoliczne pola uprawne.


W samych Kątach wypadła mi pora obiadowa i na tyłach jednego ze sklepów spałaszowałem małe co nie co i przy okazji kupiłem zapasy na kilka dni:-) Podejście pod Grzywacką Górą było ostatnim w tym dniu, a wszystko wynagrodziły kolejne widoki!


Na Łysej Górze umieszczono nawet specjalną pieczątkę w skrzynce:-) A tuż za nią przy silnym wietrze dostrzegłem Cergową, na którą miałem zamiar wdrapać się w dniu następnym!


Przedzierając się przez coraz wyższe trawy minąłem szczyt Polany i zacząłem schodzić do Chyrowej. I tuż przy szlaku zapytałem o nocleg w agroturystyce i dostałem cały dom do dyspozycji:-) Super!!!


Wyprałem sobie część ciuchów, a po prysznicu zjadłem sytą kolację i obejrzałem jakiś kryminał w telewizji. W nocy zaczęło padać więc wybór noclegu pod dachem był znowu trafiony:-)