wtorek, 1 listopada 2016

Te Araroa: Ahipara - Kerikeri

 Pogoda cały czas dopisywała, a nam nie pozostało nic innego jak ruszyć w kierunku Herekino Forest;-) Tyle się o tym buszu nasłuchałem w Ahiparze, że sama ciekawość co też mnie tam czeka już powodowała szybsze bicie serca. Deszcz nam nie groził także chyba nie powinno być tak źle:-) Prawie 9 kilometrów po asfalcie przydało się na jako taką rozgrzewkę, a po drodze słychać było liczne "swojskie" ptaki jak: bażanty, skowronki czy kosy. 



Sam byłem ciekaw czy sprzęt podoła konfrontacji z naturalnym buszem! Kijki Fizany pozwalały mi utrzymać równowagę zwłaszcza przy podchodzeniu, ale liczne liany co rusz zahaczały o mój plecak:-( Nie był on aż tak wysoki jak u niektórych ludzi spotkanych wcześniej na szlaku, ale Osprey Kestrel 68 do tych najmniejszych też nie należał:-( Od razu pojawiło się błoto, a schodki ułatwiające podejście na pierwsze wzniesienie szybko się skończyły. A później tylko błoto, błoto i jeszcze raz błoto! Ciekawe co musi się tu dziać w trakcie mocnych opadów deszczu.


Wkrótce pojawiły się pierwsze drzewa Kauri. Wiedziałem, że są najwyższymi endemicznymi drzewami w Nowej Zelandii, ale dopiero gdy je zobaczyłem to ich ogrom zrobił na mnie niesamowite wrażenie;-) Są objęte całkowitą ochroną, a w związku z tym, że aktualnie niszczy je grzybicza choroba przed każdym obszarem ich występowania trzeba spryskać buty specjalnym preparatem. Liczne strumienie zapewniały nam ochłodę oraz wodę, ale tempo marszu spadło do 2-3 km/h:-( Niestety szybciej iść się nie dało.


Miejscami dało się nawet coś dostrzec między drzewami, ale błota przybywało:-( Jakieś rozpadające budynki pojawiły się w buszu, a na najbardziej stromym odcinku ktoś wspaniałomyślnie zamocował linę. Także jazda po błocie nie tym razem:-)


Na widok pastwisk wszyscy odetchnęliśmy z ulgą;-) Douglas miał w swoim telefonie specjalną aplikację z lokalizacjami wszelkich miejsc, które nadawały się na rozbicie namiotu na Te Araroa. Mieliśmy jeszcze jakieś 2 km do noclegu, a na miejscu sukces - strumyk z czystą wodą;-)


Herekino Forest zaliczone także teraz czekało na nas Raetea Forest;-) Podobno jeszcze bardziej zabłocone i niestety dłuższe, co zapowiadało bardzo wczesną pobudkę:-( Z samego rana minął nas Jeff z Auckland, którego spotkaliśmy wczoraj przy strumieniu, a wycięte zupełnie lasy mocno kontrastowały z naturalnym buszem, do którego się udawaliśmy. Po drodze minęliśmy liczne gospodarstwa farmerskie i domostwa w tym wiele opuszczonych i ostatnie miejsce, gdzie można było jeszcze nabrać wody. Zabrałem 3 litry i starałem się jak najbardziej ją oszczędzać! 


I kolejne starcie z buszem:-) Tym razem podejścia były o wiele bardziej strome, a atak na najwyższy punkt w tym rejonie, wydawał się nie mieć końca:-( Moja grupa na tyle przyspieszyła, że zostałem sporo z tyłu. Gdzieś za 150 kilometrem na mapie zupełnie się pogubiłem. Szlak nagle się stracił, a ja na tyle się już obniżyłem, że o powrocie na górę nie było mowy:-( Po około 2 godzinach w oddali było słychać ruch samochodów i tam też postanowiłem się udać. Po przekroczeniu strumienia znalazłem się na drodze asfaltowej skąd przy zapadających ciemnościach zabrano mnie samochodem, ufff;-) Rob i jego żona mieszkali w Mangamuka i tam też po kwadransie się znaleźliśmy. Prysznic i kolacja, a na koniec kima w wygodnym łóżku to było to czego potrzebowałem po takim dniu pełnym "przygód";-)  


W nocy padał deszcz, ale nad ranem znowu wyszło słońce;-) Postanowiłem szybko zjeść śniadanie i złapać stopa do miejsca, gdzie mniej więcej wczoraj zakończyłem swoją "eskapadę". Maorysi podwieźli mnie na wskazane miejsce i po ok. godzinie postanowiłem poszukać swojej grupy czekając na nich na najbliższym skrzyżowaniu dróg;-)


Nikt się nie pojawiał to szybko zdecydowałem o kontynuowaniu marszu zwłaszcza, że byłem z powrotem na szlaku;-) Spotkani turyści Olli i Eleri z Wielkiej Brytanii wspominali mi o trzech osobach, które minęły ich rankiem. Przyspieszyłem kroku, a tuż za kościołem znowu zgarnął mnie Rob samochodem mówiąc, że jakaś grupa jest już pod jego sklepem i pyta o mnie;-) Super!!!


Wszyscy się ucieszyli na mój widok, a ja zorientowałem się jakiego stracha im napędziłem znikając ze szlaku. W tym samym dniu Jeffa szukało mniej więcej w tym samym rejonie kilkanaście osób! Na szczęście się znalazł;-) Kolejny, tym razem bardziej znośny, Omahuta Forest był naszym następnym celem, a zaplanowany nocleg w Apple Dam Camp był na tyle blisko, że specjalnie już się nie spieszyliśmy;-)


W nocy po raz pierwszy doświadczyłem zmasowanej "wizyty" Oposów, których spora grupa na tyle głośno  hałasowała, że o wyspaniu się nie było w ogóle mowy:-(  Nazajutrz czekał nas najlepszy odcinek Te Araroa w tym rejonie czyli spacer strumieniem na odcinku kilku kilometrów! Na początek jednak musiał nam wystarczyć spacer wygodną drogą gruntową;-) Lepsze to niż kolejne grzebanie się w błocie i walka z lianami;-) Buty powędrowały na zewnątrz plecaka, a na nogach znowu zagościły "klapki" Kenbo!!!


Brodzenie w strumieniu wkrótce się skończyło i trzeba było się wspiąć na "wyżyny". Przyjemny odpoczynek nad wodą był ostatnim przed stromym podejściem, ale na szczęście na górze czekał kolejny odcinek gruntową drogą. Liczne pułapki na Oposy tylko świadczyły o ich pladze w tutejszych lasach. Ale skoro sami sobie je sprowadzili z Australii, to tylko do siebie mogą mieć pretensje:-) Fetor z niektórych pułapek był wprost nie do zniesienia!!!


Ostatni nocleg przed Kerikeri wypadł nam w Puketi Camp. Niestety Puketi Trampers Hut była zamknięta więc nie pozostało nam nic innego jak rozbić namioty;-( Tuż za obozowiskiem wypadał 200 kilometr szlaku, a w miejsce dotychczasowego buszu pojawiły się pastwiska, przez które co rusz trzeba było przechodzić specjalnymi "schodkami".  Owce z reguły uciekały na nasz widok, ale krowy wędrowały razem z nami, aż do następnej bramy;-)


Tuż przed Kerikeri pierwszy Trail Magic i do wyboru pomarańcze i mandarynki;-) Objadamy się mocno, bo witamin nigdy dość. Zza ostatniego wzniesienia dostrzegamy już miasto w oddali, ale wcześniej jeszcze spacer wzdłuż rzeki i pierwszy most wiszący oraz piękny wodospad! Na miejscu jesteśmy popołudniu i od razu ładujemy się do McDonalda, gdzie jedna porcja hamburgerów to stanowczo za mało;-) Zakupy w markecie i dalsza wyżerka. Noc w namiocie zakłóca przez chwilę przelotny deszcz, ale prognoza pogody na kolejne dni jest bardzo dobra;-)


W Kerikeri postanowiłem umieścić część "gratów" w paczce Bounce Box i wysłać ją do Auckland;-) Powędrowały tam mapy i przewodniczki na kolejne odcinki oraz zapasowy telefon, który okazał się zbędnym na tym etapie szlaku. Wygospodarowane wolne miejsce w plecaku zajęło jedzenie. MNIAM!!!


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz