środa, 7 grudnia 2016


Te Araroa: Taumarunui - Whakahoro

Z Taumarunui ruszyłem w kierunku Owhango drogą asfaltową;-( Miałem się oszczędzać, żeby jeszcze nie pogorszyć mojej kontuzji, ale po wczorajszym zastrzyku i dzisiejszych zakupach w aptece, zmieniłem zdanie. Założyłem, że gdyby mi się znowu coś z nią działo, to do Taumarunui zawsze mogę wrócić;-) Owhango wyglądało jak miasteczko z Westernów! Gdyby nie ta asfaltowa droga i okoliczna roślinność, to można było by się poczuć jak na Dzikim Zachodzie;-) Tutaj też na szczęście szlak skręcał na odcinek Traverse 42.


 Pogoda była taka sobie, a szutrową drogą nawet miło się szło;-) Chyba był to popularny odcinek wśród "quadowców", bo z czasem liczba objazdów i alternatywnych dróg była tak duża, że musiałem uważać żeby nie zgubić mojego szlaku! Postawiono, co prawda, paliki z logiem Te Araraoa, ale z czasem i one się straciły;-( Spotkałem czworo turystów z Australii i Wielkiej Brytanii, a ich "sprzęt wypoczynkowy" robił wrażenie;-)


Pogoda tym czasem zaczęła się poprawiać i zobaczyłem mój następny cel na jutro - Tongariro! Ruapehu - najwyższy szczyt Wyspy Północnej, był nieco po prawej jeszcze całkiem w śniegu. Spotkana wcześniej grupa znacznie przyspieszyła, ale obiecali znaleźć jakieś fajne miejsce na nocleg;-) Rzeka Whanganui wyglądała stąd jak zwykły strumyk, a o jej prawdziwej wielkości miałem się dopiero przekonać za tydzień. Free Camp wypadł w fajnym miejscu, a wśród namiotów dominowały zPacks;-) A mnie udało się nawet złapać zasięg w telefonie!


Kolejny dzień zapowiadał wiele atrakcji. Przede wszystkim chciałem dostać się jak najbliżej wulkanu Tongariro;-) Wcześniej jednak czekała mnie kontynuacja Traverse 42, przejście przez strumień oraz 1100 kilometr szlaku. O ile jak do tej pory "droga quadowa" była przyjemna tak później, po drugiej stronie strumienia, pojawiło się mnóstwo błota;-( Gliniaste podejście też nie należało do łatwych. W końcu jednak pojawił się asfalt.


Widok na wulkany Tongariro i Ruapehu robił niesamowite wrażenie! Nadciągnęły jakieś chmury, które spowodowały, że i tak pusta dookoła przestrzeń stała się jeszcze bardziej mroczna. Aparat nie przestawał robić zdjęć, a mnie ta "mroczność" krajobrazu podobała się o wiele bardziej niż całkiem bezchmurne niebo. Potem, wśród licznych kłujących krzaków i ruin maoryskiego fortu, dotarłem do skrzyżowania, nieopodal domków campingowych. Wstąpiłem tam do sklepiku i dostałem za free: duży kartusz gazu, różnego jedzenia na co najmniej kilka dni, dwie pary grubych skarpetek i 3 litry płynów! Do dzisiaj nie wiem dlaczego nie wzięto ode mnie pieniędzy?


Kolejnym odcinkiem drogowym dostałem się do parkingu skąd szlak wyprowadzał już na grzbiet Tongariro. Chciałem zanocować gdzieś niedaleko, ale spotykani co rusz turyści wspominali mi o jakiejś chatce DOC, gdzie można się schronić przed deszczem. Uznałem, że warto się tam udać i sprawdzić na miejscu ten schron. W powietrzu pojawił się nieprzyjemny zapach siarki, która uchodziła z licznych otworów w okolicy. Wulkan był cały czas aktywny, a ostatnia niewielka erupcja miała miejsce w 2012 roku! Po dotarciu do chatki chciałem "potajemnie" w niej przenocować;-) Widoki na koniec dnia były cudne! Wreszcie widziałem Jezioro Taupo i, tuż przed nim, mniejsze Rotoaira.



Na miejscu okazało się, że to ta właśnie chatka została poważnie uszkodzona podczas ostatniej erupcji wulkanu! W dachu nadal było kilka dziur, a w jedynym niezniszczonym miejscu można się było schronić przed deszczem. Postanowiłem przeczekać, aż wszyscy turyści zejdą już na dół i "rozbić" się na nocleg w środku;-) 


Zdążyłem się już przyzwyczaić do zapachu siarki, ale w nocy było tak zimno, że spałem chyba w najcieplejszym zestawie jaki miałem;-) Z samego rana obudził mnie Koreańczyk, który wybierał się na wschód słońca! Kompletnie niewyspany postanowiłem ruszyć niedługo po nim;-( Znowu oglądałem chmury pode mną i po cichu liczyłem, że taka pogoda utrzyma się chociaż do Red Crater, czyli najwyższego punktu Te Araroa na Wyspie Północnej.


Postanowiłem, że w tym dniu ubiorę spodnie przeciwdeszczowe Simond, bo raczej nie zapowiadało się na ciepło. Wkrótce też słońce przesłoniły chmury i w takich warunkach znalazłem się nad Centralnym Kraterem niedaleko Blue Lake;-( Udało mi się jeszcze uchwycić widoczny Red Crater, ale gdy już się na nim znalazłem to widoków nie było wcale;-( Za to ogromne tłumy "niedzielnych" turystów wylewały się z każdej strony. Było kilka stopni ciepła, a większość z nich "paradowała" w krótkich spodenkach i podkoszulkach! 


Zejście z Red Crater zaopatrzono miejscami nawet w łańcuchy, ale skoro to Great Walk to wygody muszą być;-) Schodzenie, przy wciąż napierającym na górę tłumie, też nie należało do przyjemnych. W końcu dotarłem do Mangatepopo Hut, gdzie zjadłem lunch. Mimo, że była to chatka DOC to nocleg trzeba było rezerwować wcześniej! Ruszyłem więc dalej w kierunku Whakapapa, gdzie miałem większą szansę na rozbicie namiotu. I wyszło słońce co, przynajmniej pod wieczór, zapewniło moc widoków;-) Mount Ngauruhoe (czyli Mordor) oraz Ruapehu były jednak nadal w chmurach;-(


Spotkałem dwie Polki z Bydgoszczy i Torunia;-) Były na wycieczce objazdowej, czyli samochodem z całym aneksem kuchennym i noclegowym. Fajnie było usłyszeć wreszcie ojczysty język. Z Whakapapa do National Park szlak trawersował zbocza Ruapehu, a potem przez bagna i błota dochodził do ruchliwej drogi asfaltowej;-)


W National Park próby znalezienia free campu skończyły się niepowodzeniem. Dodatkowo postraszono mnie miejscowym policjantem także wylądowałem ostatecznie w YHA. Zakupy w 4square ograniczyłem do minimum, bo ceny za niektóre produkty były tam nawet dwukrotnie wyższe niż gdzie indziej! Z ciekawostek to linia kolejowa z Auckland do Wellington miała tu swój najwyższy punkt;-)


Skontaktowałem się z wypożyczalnią kajaków, bo za dzień lub dwa miałem już być w Whakahoro. Zaczyna się tam odcinek "wodny" tego szlaku po rzece Whanganui. Cały spływ trwa 4-5 dni i kończy się w mieście o tej samej nazwie. Cena jaką mi zaoferowano była, jak dla mnie, nie do przyjęcia i postanowiłem, że obejdę rzekę Whanganui! Na dodatek ładna pogoda miała być jeszcze jutro, a potem znowu miało padać;-( Długo się nie zastanawiając postanowiłem w następnym dniu dojść najdalej jak się da! Szlak na szczęście obniżał się w Enua Forest, a potem biegł drogami szutrowymi, co tylko ułatwiało mi sprawę;-)


 Wkrótce znalazłem się w pobliżu pierwszych gospodarstw. Dalszy odcinek stąd, aż do Whakahoro, biegł już drogami;-( Na pastwiska wydarto tu niemal każdy możliwy kawałek ziemi! Na skrzyżowaniu dróg w Kaitieke była ciekawa tablica z historią zagospodarowania tych okolic. Postawiono również bardzo oryginalną rzeźbę konia wykonaną w podków;-) Drogowskaz informował o jeszcze 27 kilometrach do Whakahoro. Było wczesne popołudnie więc ruszyłem dalej;-)


Czekało mnie jeszcze kilka kilometrów asfaltu i punkt z 1200 kilometrem, a potem do końca już tylko szutrówka! Od zachodu nadciągało coraz więcej gęstych i ciemnych chmur co zwiastowało zapowiadaną zmianę pogody:-( Zobaczyć można było ile wysiłku i starań włożono w wybudowanie tej drogi. Niejedno wzgórze zostało tak wyprofilowane żeby tylko dało się przejechać. Będąc już na miejscu padłem jak stałem;-( Na szczęście były wolne miejsca w Bunkroomie no i spotkałem moją starą grupę;-) Lewa noga znowu zaczęła mnie boleć, ale już nie tak jak wcześniej;-)


W Blue Duck Station zjadłem jeszcze coś na szybko wieczorem, a myślami byłem już przy następnym dniu;-) Musiałem sporo drogi nadłożyć chcąc obejść rzekę Whanganui, a pogoda już w nocy zepsuła się całkowicie;-(







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz