poniedziałek, 12 grudnia 2016

Te Araroa: Whakahoro - Whanganui

W nocy już zaczęło padać, a nad ranem chmury zasnuły wszystkie okoliczne wzniesienia;-( Szans na poprawę w ciągu dnia nie było także nie pozostało mi nic innego jak ruszyć dalej. Miałem już nakreślony plan jak dostać się do Pipiriki, a potem miało już być łatwiej;-) Twórcy szlaku Te Araroa z góry ustalili, że możliwe będzie tylko przejście go z północy na południe - SOBO! Spływ rzeką Whanganui raczej byłby niemożliwy pod prąd;-) Odcinek rzeki między Mangapurua Landing a Pipiriki był najkrótszym zresztą na całej długości spływu, który trzeba było pokonać kajakiem. Od Pipiriki można już było iść pieszo wzdłuż rzeki lokalną drogą. Postanowiłem jednak znaleźć odcinek pieszy między Whakahoro i Pipiriki, a ułatwiły mi to liczne tablice z zaznaczonymi ścieżkami rowerowymi;-) Jedną z nich sfotografowałem w National Park i już wiedziałem, że sporo drogi będę musiał nadłożyć;-(


Rozpadało się już na dobre także zabezpieczyłem aparat i kontynuowałem dalej marsz;-( Po drodze było pole namiotowe, ale zbyt wczesna pora i padający deszcz spowodowały, że postanowiłem przeczekać najgorszy moment i ruszyć jak się uspokoi;-) Wkrótce byłem już na skrzyżowaniu szlaków i skręciłem w stronę Ruatiti Domain. Droga od razu zrobiła się przyjemniejsza, ale ciężkie chmury zasłoniły co wyższe wzniesienia - także widok na Ruapehu nie był mi dany w tym dniu;-( 


W Ruatiti zacząłem szukać noclegu i pozwolono rozbić mi namiot przy jednym z domostw;-) W kolejnych dniach czekał mnie już tylko asfalt, aż do miasta Whanganui;-( Miałem wyrzuty sumienia czy dobrze zrobiłem rezygnując ze spływu rzeką. Ale patrząc na tak paskudną pogodę szybko doszedłem do wniosku, że jak miałbym moknąć za 250$ na rzece to wolę już być mokry na szlaku za free;-) Kolejne miasteczko Raetihi znowu przypominało mi architekturą te z zachodniego USA;-) A tablica informowała o jeszcze 28 kilometrach do Pipiriki. Mimo pochmurnego nieba udało mi się dostrzec Ruapehu!


Samo Pipiriki było bardzo popularną miejscowością turystyczną na przełomie XIX i XX wieku kiedy przybywały tu rzeką parowce z wycieczkami. Wiele budynków nie przetrwało do naszych czasów, a kilka było w kompletnej ruinie. Miałem jeszcze sporo czasu więc ruszyłem ku Jeruzalem, gdzie zamierzałem przenocować. Spacer wzdłuż rzeki był przyjemny, a droga miejscami przypominała tą do Whakahoro;-) Nie widziałem ani jednego kajaku czy kanu na rzece.


W Jeruzalem pokierowano mnie do St. Joseph's Convent. Był tam śliczny drewniany kościół z końca XIX wieku, a obok w budynku mogłem wziąć prysznic i zjeść coś dobrego;-) Całością opiekowały się dwie siostry zakonne, a budynek zajmowała już grupa tzw. trudnej młodzieży z księdzem. Rozbiłem więc namiot przy kościele;-)


Kolejny dzień wreszcie był słoneczny;-) Zaplanowałem sobie krótszy dystans, bo po drodze było wiele ciekawych miejsc do zwiedzenia. Poza tym była szansa, że odwiedzę dwie stolice europejskich państw! Wcześniej jednak zwiedziłem kościół, przy którym spędziłem ostatnią noc. W środku była już szopka świąteczna a maoryskie malowidła, a zwłaszcza ołtarz główny, wyglądały bardzo oryginalnie;-) Trudno było mi się przyzwyczaić do tego, że w tym roku święta będą mi wypadały w lecie!


W samym budynku konwentu zjadłem śniadanie i ruszyłem dalej. Tuż za Jeruzalem był 1300 kilometr szlaku, a zaraz po nim pierwsza ze stolic Londyn (Ranana);-) Widoki na otoczenie rzeki były tak piękne, że większość z nich trzeba było koniecznie uwiecznić! 


Lunch zaplanowałem sobie w Matahiwi wcześniej jednak zwiedziłem pobliski młyn z 1854 roku;-) Spodziewałem się przewodnika, biletu etc., a tu wszystko było otwarte i za free - super! Zrekonstruowano nawet wszystkie mechanizmy, a liczne plansze informowały o historii tego miejsca jak i okolic, począwszy od 1850 roku. 


Przez Koriniti udałem się następnie w kierunku Aten (Atene), ale ostatecznie nocleg znalazłem kilka kilometrów wcześniej na free campie z kibelkiem;-) Wrażeń i widoków było tego dnia tak wiele, że nie chciało mi się po prostu iść już dalej! Dystans do miasta Whanganui był za to coraz mniejszy.


W kolejny pochmurny dzień postanowiłem dostać się już do w rejon głównej drogi do miasta. Wcześniej odwiedziłem Ateny, a po drugiej stronie rzeki dostrzegłem chatkę Downes - podobno jedną z bardziej klimatycznych na Wyspie Północnej. Rzeka była nie daleko niej chyba nawet możliwa do przejścia, ale postanowiłem kontynuować marsz drogą i nie ryzykować;-) Tuż za Atene dostrzegłem pierwsze kanu na rzece. Po ich ilości zacząłem nabierać podejrzeń czy to aby nie moja grupa z Whakahoro? Wkrótce okazało się miałem rację i postanowiłem przyspieszyć i zaczekać na nich za kolejnym zakrętem;-) Była tam łacha kamienna także mogli bezpiecznie przycumować!


Fajnie było ich znowu spotkać! Chyba płynęli dłuższym odcinkiem Whanganui, bo raczej mało możliwym było żebym był szybszy od nich. Zjedliśmy coś przy okazji i umówiliśmy na kolejne spotkanie już w mieście na mecie spływu;-) Ja ruszyłem dalej i przez Parikino dostałem się na piękne widokowo miejsce skąd rzeka prezentowała się niesamowicie! Drogi były miejscami zniszczone po ostatnim trzęsieniu ziemi, ale ich odbudowa szła w najlepsze.



Z przełęczy było już łatwe zejście drogą w dół. Gdy już tylko znalazłem się w pobliżu Upokongaro poszukałem dobrego miejsca pod namiot i uderzyłem w kimę;-) Do Whanganui zostało mi 14 km także kolejny dzień zapowiadał się na luzie.


Rano byłem tak głodny, że zjadłem dwa śniadania;-) Drugie już w pobliskim pubie skąd czekał mnie nieciekawy spacer poboczem ruchliwej drogi. Przed południem byłem już w Whanganui! Architektura miasta bardzo mi się podobała, a podczas zakupów w Countdown uwagę wielu osób chyba przykuwał mój plecak;-) Dostałem namiar do dobrej kawiarni, gdzie spotkałem samą "śmietankę" miasta - głównego architekta, braci bliźniaków właścicieli hotelu pod drugiej stronie rzeki oraz agenta nieruchomości, który pochwalił się zdjęciami ze swojego pobytu w Mielnie!!! Wszyscy byli ciekawi, co takiego mnie tu ściągnęło i co trzeba mieć w głowie żeby wędrować przez 3000km;-)


Na nocleg musiałem przejść przez całe miasto z powrotem na północ;-( Holiday Park przyjazny thru-hikerom oferował tam najtańsze kabiny na całym Te Araroa - 20$! Wcześniej ponownie spotkałem się moją grupą. Na miejscu porządnie się najadłem i oprałem, bo prognozy były dobre jedynie na dwa dni;-(


Nazajutrz czekał nas odcinek asfaltowy wzdłuż bardzo ruchliwej drogi;-) Nocleg zaplanowaliśmy gdzieś w okolicach plaży. Puki co każde z nas odpoczywało, co mnie trochę zdziwiło, bo to ja mogłem się czuć na prawdę zmęczonym. Resztę grupy co najwyżej mogły boleć ręce;-)
 




  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz