niedziela, 18 grudnia 2016

Te Araroa: Whanganui - Makahika

W drodze z powrotem do centrum miasta postanowiłem odwiedzić pocztę i odebrać moją paczkę Bounce Box. Wziąłem resztę map Te Araroa, a "pozbyłem" się spodni przeciwdeszczowych Simond. To chyba nie był trafiony zakup na tę wyprawę;-( Był to też ostatni odbiór tej paczki na Wyspie Północnej! Następny ustaliłem dopiero w Invercargill na Wyspie Południowej;-) Tymczasem czekał mnie kolejny etap asfaltem, którego już miałem szczerze dość!


Z takim nasileniem ruchu samochodów jeszcze się nie spotkałem. Do tego bardzo dużo ciężarówek, które były tak szerokie, że czasami brakowało pobocza! Ten odcinek Te Araroa powinien być jak najszybciej zmieniony, bo o wypadek tu nietrudno. Dla mnie był to najgorszy odcinek na całym szlaku. Za Turakina schodziło się kolejną drogą już w kierunku morza. Gdzieś przed plażą był 1400 kilometr, ale zdjęcie postanowiłem sobie zrobić właśnie na niej;-) Czarny piasek był na tyle drobny, że przy silnym wietrze dostawał się on wszędzie! Na pobliskim polu namiotowym Koitiata postanowiłem zjeść sobie obiadek;-)


Po ostatnim trzęsieniu ziemi wszędzie na wybrzeżu pojawiły się tablice informujące o tym jak zachować się w przypadku tsunami. Miałem jeszcze kilka godzin do zachodu słońca więc ruszyłem dalej w kierunku Santoft Forest. Miejscami były spore problemy z wyborem odpowiedniej drogi, bo tych nie brakowało, ale oznakowania szlaku tuż za Campem całkiem zniknęły;-( 


Na mapie wyglądało, że niby jest jakaś ścieżka, która wiedzie brzegiem lasu tuż nad plażą. Ale oznakowań nie było. Postanowiłem więc dalej iść już po piasku i wypatrywać, po kilku kilometrach, skrętu w kierunku Santoft. Takiej ilości wyrzuconych drzew jeszcze nie widziałem! Przynajmniej wiatr, który cały czas nie odpuszczał, wiał w kierunku mojego marszu;-)


Znalazłem skręt, czyli dobrze szedłem, i przez sosnowy las już wygodną drogą udałem się w kierunku Santoft. Okoliczne lasy od razu skojarzyły mi się z tymi, które miałem na co dzień u siebie w Polsce;-) Pierwszy też raz spotkałem jeża, którego również tu introdukowano. Po dojściu do pierwszych domostw postanowiłem popytać o miejsce pod namiot i wylądowałem w przyczepie campingowej;-)


Właścicielka zbierała podpisy pod petycją o zbudowanie pola campingowego, bo od kilku lat coraz więcej turystów pytało tu o nocleg. Kolejne dwa dni również były wybitnie drogowe! Dostrzegłem też w oddali Tararua Range. Ale spacer był nawet przyjemny, bo małe miejscowości miały swój urok;-) W Bulls dodatkowo moją uwagę przykuły oryginalne graffiti;-) Pomnik byka za miastem był przystrojony dość oryginalnie przed zbliżającymi się świętami.


Kolejny nocleg wypadł mi w Mount Lees Reserve, gdzie wszyscy idący Te Araroa mieli pole namiotowe gratis plus dostęp do kuchni i WC;-) Pod koniec dnia było nas tam już całkiem sporo. Krajobrazy ponownie zrobiły się takie europejskie, a ostatnie wysokie góry były już coraz bliżej.


Poranek był już z deszczem i tak miało być przez kolejne 2-3 dni;-( Dalej przemieszczałem się drogami, a w kolejnym miasteczku Feilding zjadłem sobie drugie śniadanie. Do Palmerston North było jeszcze 13-14 kilometrów. No i rozpadało się już na dobre;-(


Aparat powędrował więc do plecaka. Mocno przemoczony dotarłem popołudniu do Palmerston North i od razu poszedłem do centrum miasta. No i wyszło słońce! Obiadek zjadłem w McDonaldzie, a w pobliskim parku spędziłem trochę czasu na suszeniu;-) Miasto było bardzo nowoczesnym ośrodkiem uniwersyteckim, a jego architektura była zupełnie inna od tej w pobliskim Feilding. Choinka i świąteczne piosenki w sklepach cały czas przypominały mi o świętach Bożego Narodzenia, ale co to za święta w lecie!


Znalazłem nocleg w pobliskim Holiday Parku, a na następny dzień zaplanowałem wizytę na poczcie i w Pak'nSave;-) Kolejny odcinek szlaku biegł już przez góry więc zapasów jedzenia nigdy dość. Tyle co zdążyłem zrobić zakupy i wysłać pocztówki i deszcz zaczął się od nowa;-( Beznadzieja!


Tymczasem dogoniłem moją grupę, która również nocowała w Palmerston North! Razem kontynuowaliśmy już wędrówkę, a dzięki nawigacji w telefonie Douglasa chyba bezbłędnie odnaleźliśmy 1500 kilometr szlaku;-) Lunch zjedliśmy w jedynym miejscu pod dachem czyli w toalecie! Nocleg wypadł nam tuż obok świeżo ściętego lasu. Przy okazji miałem możliwość porównania mojego namiotu z jego oryginałem Big Agnes;-)


Straszna wichura w nocy mogła przygnać kolejne chmury z deszczem albo całkowicie poprawić pogodę. Na szczęście zrobiła to drugie i już od samego rana świeciło słońce;-) Grupa tym czasem o nieludzkiej porze pognała dalej szlakiem, a ja znowu sam ruszyłem dalej gdzieś tak po 9 rano! Te Araroa trawersowała tu główny grzbiet Tararua Range i biegła tzw. Burtton Track. Trzeba było przekroczyć kilka razy strumień, ale poza tym było OK;-)


Kiedy dotarłem już do zbiornika retencyjnego, to wiedziałem, że nie dam rady dojść do Makahika Outdoor Center;-( Postanowiłem ruszyć dalej i poszukać w trakcie dobrego miejsca pod namiot. Na tablicy z mapą zauważyłem wyraźną linię oddzielającą naturalny busz od terenów prywatnych. Istniała więc szansa, że las będzie tam mniej gęsty, a przez to nie będzie problemów z namiotem. Około 1527 kilometra znalazłem nawet wyciętą dziurę w ogrodzeniu i miałem już nocleg;-)


Nocowanie w buszu i okolicach i tym razem wiązało się z wizytą oposa, któremu bardzo spodobało się skakanie z pobliskiego drzewka na mój namiot! W końcu po kilku takich skokach i on chyba się zmęczył i dał mi wreszcie pospać;-) Dalsza wędrówka przez busz obfitowała w punkty widokowe skąd wreszcie można było coś zobaczyć, a nie tylko drzewa i drzewa. 


Po zejściu z góry lokalny strumień trzeba było przekroczyć chyba kilkanaście razy, ale na szczęście tuż za nim otworzyły się piękne widoki na najwyższe partie Tararua Range:-) Tuż przed Makahika spotkałem Jensa i Ellen z Belgi, których ostatni raz widziałem w Whanganui. Razem już dotarliśmy do Makahika Outdoor Center, gdzie było wielkie pranie, suszenie, kąpiel i wyżerka;-)


Właścicielka usilnie namawiała wszystkich żeby ominąć chatkę Waiopehu i iść bocznym grzbietem do chatki Matawai. Ponoć, że dużo tam było błota i takie tam. Ja przynajmniej nie posłuchałem tych rad i postanowiłem rankiem ruszyć dalej szlakiem:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz