piątek, 17 lutego 2017

Te Araroa: Wanaka - Queenstown / Kinloch

 W nocy przeszła spora nawałnica z deszczem, a w okolicznych górach spadł kolejny tego lata śnieg! Nawet nie traciłem czasu na suszenie namiotu tylko jeszcze przed 8 rano ruszyliśmy ku centrum na zakupy;-) Kończył mi się powoli zapas agrafek, a nie miałem już za bardzo pomysłu czym spiąć prawy pas naramienny w plecaku. No i spotkaliśmy naszą ekipę ze szlaku i Neil zaproponował, że zawiezie ten plecak do lokalnego speca od takich rzeczy;-) My tymczasem poszliśmy coś zjeść. Harriet już nie kontynuowała Te Araroa, a Neil i Gaye postanowili zostać parę dni w okolicy. Po śniadaniu naprawiony już plecak czekał na mnie w samochodzie. I tym razem nasze plecaki pojechały do Glendhu Camp, a my na lekko ruszyliśmy brzegiem jeziora Wanaka. No i spotkaliśmy Nick'a, u którego nocowaliśmy w Lake Hawea;) Chyba zbliżały się jakieś większe zawody sportowe, bo bardzo mocno trenował.


Po drodze nie mogło zabraknąć również zdjęcia z charakterystycznym drzewkiem - chyba najczęściej fotografowanym w Wanaka;-) Tuż za miejscowością wypadał 2600 kilometr, ale postanowiliśmy trzymać się już aktualnego przebiegu szlaku i zrobić zdjęcie niedaleko campu Glendhu.


No i tak się rozpadało, że zdjęcia nie zrobiliśmy;-( Największe opady przeczekaliśmy pod dachem campu, aż dojechały nasze plecaki. Deszcz ustąpił dopiero jak wyszliśmy ponad granicę lasu. Tym razem szlak prowadził głębokimi wąwozami oraz trawersował okoliczne zbocza. 


W planie mieliśmy dojść do Highland Creek Hut, ale nie dość, że byliśmy mocno przemoczeni to jeszcze było bardzo zimno. Postanowiliśmy zostać na noc w Fern Burn Hut, ale to znowu była chatka bez pieca! Pozostało nam grzać się przy gotującym jedzeniu. 


Znowu przyszło mi spać w puchaczu w najcieplejszym zestawie, brrr. Na szczęście rankiem wyszło już słońce i mogliśmy podziwiać kolejny świeży śnieg na okolicznych szczytach;-) Przy najbliższej możliwej okazji chciałem też w końcu wysuszyć mój mokry namiot. 


Tyle co zdążyliśmy się wznieść i już trzeba było schodzić na dół do kolejnego strumienia. Ale widoki wynagradzały wszystko. Z tak urozmaiconą rzeźbą terenu się jeszcze nie spotkałem. Lunch wypadł nam w Highland Creek Hut no i przy okazji wysuszyłem swoje mokre graty;-)


Martin zrobił sobie już tutaj ostateczny postój a przed nami wciąż było 10 km, mocno urozmaiconego terenu, do Roses Hut! Mnogość podejść i zejść na tym odcinku była imponująca. Dobrze, że rozpogodziło się na dobre, bo w deszczu nie wyobrażałbym sobie tutaj przejścia.


Przed kolejnym zejściem zauważyliśmy charakterystyczne buty turystyczne zawieszone na jednym z ogrodzeń;-) Widziałem już je na zdjęciach sprzed kilku lat i ciekaw byłem ile by wytrzymały współczesne "wyroby obuwnicze" na takiej ekspozycji? W pierwszym leśnym zagajniku nad strumieniem pojawiły się za to muchomory czerwone. Niestety jadalnych grzybów nie było;-(


W dole widać już było naszą chatkę Roses, a dolina rzeki Motatapu prezentowała się wspaniale przed zachodem słońca;-) Załapaliśmy się jeszcze na wolne miejsca, ale przed 8 wieczorem kilka osób musiało już  nocować na zewnątrz w namiotach. Amerykanie grali w karty do późnej nocy także rankiem byłem mocno niewyspany!


Rankiem było bardzo zimno, a w drodze do kibelka zauważyłem oszronioną trawę i zamarznięty mały zbiornik z wodą! Musiał być lekki przymrozek w nocy, ale na szczęście od poranka mocno świeciło słońce, a niebo było bezchmurne;-)


W planach mieliśmy dojście w okolice Arrowtown, ale wcześniej czekało nas dość strome podejście. A później zejście w kolejną dolinę nad jeden z dopływów Arrow River.


Szlak, chcąc ominąć rzekę, poprowadzono tu przez takie chaszcze i kłujące krzaki, że z miejsca zdecydowaliśmy się na przejście go strumieniem;-) Zbliżaliśmy się do Macetown, gdzie od II połowy XIX wieku wydobywano złoto. Ówczesna gorączka złota spowodowała, że w szczytowym okresie mieszkało tu ponad 200 osób! Dzisiaj nie mieszkał już nikt, a jedyną pamiątką po tamtym okresie były pozostałości domostw oraz dawne wyrobiska kopalni. 


Kilka z takich domów wyremontowano, a obok jednego postanowiliśmy zrobić sobie przerwę obiadową;-) Co ciekawe Otago dalej obfituje w złoto, ale tutaj chyba rzeczywiście już wszystko wydobyto, bo w strumieniu nic nie znalazłem;-(


Czekało nas jeszcze jedno podejście w tym dniu na przełęcz nad Macetown, a po drodze można się było posilić agrestem w dwóch kolorach;-) Pod wieczór byliśmy już nad Arrowtown i nawet udało nam się znaleźć fajną miejscówkę pod namioty.


Rankiem zeszliśmy do Arrowtown, gdzie w pobliskiej kawiarni spotkaliśmy Angelynn i Tane. Wkrótce też pojawiło się troje turystów z Polski, którzy objeżdżali Nową Zelandię na motorach! Samo miasteczko zachowało swój historyczny charakter z okresu gorączki złota i pełno w nim było pamiątek po tamtym okresie.


Po drugim śniadaniu czekał nas już przyjemny spacer do Frankton i Queenstown;-) Z racji, że okolice te są najczęściej odwiedzanym miejscem przez turystów w Nowej Zelandii, infrastruktura stale jest rozbudowywana. We Frankton obowiązkowo trzeba było się obkupić w Pak'n'Save!


W Queenstown nie było już żadnych wolnych miejsc noclegowych, bo wszystko opanowali Chińczycy! Trwał Chiński Nowy Rok i przedstawiciele "kraju środka" byli widoczni wszędzie. Nawet robili sobie zdjęcia z nami;-) 


Wizyta w tym mocno komercyjnym mieście była nadzwyczaj krótka i ograniczyła się w zasadzie do podjęcia pieniędzy z bankomatu! Ellen załatwiła nam nocleg w Kinloch, ale mieliśmy do niego jeszcze ponad 60 km. Po długim czekaniu złapaliśmy stopa do Glenorchy skąd właściciel pensjonatu przeprawił nas motorówką na miejsce;-)


Na miejscu były super warunki oraz pub i restauracja;-) Postanowiliśmy zostać tu jeszcze na jeden dzień i wreszcie odpocząć! Dzień zero upłynął nam na leniuchowaniu i obżarstwie;-) Wypraliśmy wszystkie swoje ciuchy, a pogoda była tak piękna, że te wyschły bardzo szybko!


Do końca szlaku zostało niewiele ponad 300km. Ben i Josh załatwili nam tymczasem transport z Kinloch do Greenstone skąd mieliśmy kontynuować naszą wędrówkę;-) Piękny zachód słońca zakończył nasze błogie leniuchowanie!


Dzięki temu jednemu dniu zero waga mojego ciała troszkę podskoczyła do góry;-) Wciąż jednak było 7 kg straty!








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz