niedziela, 12 lutego 2017

Te Araroa: Lake Ohau - Wanaka

Od samego rana świeciło pięknie słońce, a namiot był całkowicie suchy;-) W planie było dojście w okolicę rzeki Ahuriri, którą już definitywnie chciałem przekroczyć! Poprzednie dwie wielkie rzeki na szlaku: Rakaia i Rangitata musiałem objechać także tym razem nie zamierzałem odpuścić. Z nad okolicznych gór zniknęły ciężkie chmury, które jeszcze wczoraj obserwowałem z Lake Ohau Village także dzień zapowiadał się bardzo widokowo;-) 


Wkrótce rozpoczęło się podejście lasem wzdłuż Freehold Creek gdzie ponownie spotkałem znajomą grupę Kiwi;-) Ich stan osobowy mocno się zredukował i teraz wycieczkę kontynuowali tylko Neil, Gaye i Harriet. Już ponad granicą lasu obserwowaliśmy paralotniarza, który kręcił kółka nad okolicznymi szczytami. On chyba też nas zauważył, bo wylądował bardzo blisko;-) 


Po drugim śniadaniu kontynuowaliśmy marsz i za przełęczą szlak prowadził już nas wschodnim dopływem Ahuriri;-) Widoki były typowe dla Canterbury, czyli skały, zarośla i zero drzew! Zacząłem się rozglądać za miejscem gdzie szlak miał mieć swój 2500 kilometr. I nawet znalazłem pozostałości napisu z kamieni;-) Czyżby to była robota znajomej z 2016 roku?


 W tym dniu odpuściliśmy sobie przejście przez Ahuriri i postanowiliśmy przenocować w namiotach kilka kilometrów wcześniej. Wg nowego przebiegu Te Araroa 2500 kilometr wypadał dokładnie na tej rzece! Kolejny bowiem nowy odcinek poprowadzono między Lake Tekapo Village a Lake Pukaki wzdłuż kanału łączącego oba te jeziora. Czyli idąc starą trasą tylko zyskałem kilka kilometrów i widok na Mount Cook;-) Podejrzewam, że taka zmiana była bardziej na rękę "rowerzystom" niż tradycyjnym piechurom. No cóż...


W następnym dniu na dzień dobry czekał nas cross przez rzekę, a po drugiej jej stronie kolejne "województwo" Otago;-) Poranek był pochmurny, ale nas chyba najbardziej interesował poziom wody w Ahuriri. Spotkani po drodze kolejni NOBO tylko potwierdzali w miarę bezproblemowe jej przekroczenie;-)


Z pewnością największe wrażenie zrobił na mnie sam "Kanion" Ahuriri! Tego nie miała ani Rakaia i tym bardziej Rangitata;-) Przynajmniej można było sobie wybrać najbardziej odpowiednie miejsce do crossu. Postanowiłem sam ją przejść i na drugim brzegu poczekałem na Neil'a, Gaye i Harriet. Potem jeszcze dodawaliśmy otuchy czwórce Francuzów i oni również dali radę;-) Ogólnie wrażenia bardzo pozytywne, ale w głównym korycie rzeki było głęboko na ponad metr i nurt był bardzo silny.


No i znaleźliśmy się w Otago! Teraz miało być już o wiele łatwiej, bo do samej przełęczy prowadziła gruntowa droga dla samochodów terenowych;-) Po drodze było też sporo farm jeleni oraz prywatnych chatek. Samo Otago przypominało dziki zachód o czym wkrótce się przekonaliśmy mijając konną grupę w dość oryginalnych strojach;-)


Mimo wygodnej drogi samo podejście pod przełęcz dało mi mocno w kość! Organizm już chyba bardziej odczuwał zmęczenie, ale na szczęście po moich licznych kontuzjach nie było już śladu;-) Na pewno potrzebowałem jednego dnia zero, ale na razie nie było na to widoków.


Grupa Francuzów pognała czym prędzej w kierunku chatki Top Timaru, a my szybko zdecydowaliśmy o noclegu gdzieś niedaleko niej. Szans na wolne miejsca w chatce raczej nie było, bo przed nami była ponoć jeszcze spora grupa Amerykanów. Także pozostało nam zejście w dolinę i szukanie dobrej "miejscówy"!


Namiot ponownie nazajutrz był całkowicie suchy! Moja grupa ruszyła już wcześniej w trasę, ale odcinek nie był jakiś przesadnie długi więc nie spieszyłem się;-) Śniadanie z kawą na tyle mnie jednak pobudziło, że już po niecałej godzinie byłem przy Top Timaru Hut! No i na szczęście był kibelek, z którego mogłem podziwiać piękny widok podczas "posiedzenia";-) Co ciekawe nie było w nim drzwi!


Dalej już było zejście do doliny rzeki Timaru i las, przez który szlak co chwilę wznosił się i opadał omijając kolejne meandry rzeki! Oczywiście wielu wolało sobie to darować i kontynuowało trasę brodząc w strumieniu;-) 


Ostatnie podejście tego dnia do Stodys Hut było bardzo wyczerpujące;-( Z doliny Timaru River trzeba się było wznieść ponad 500 metrów w górę! Osuwające się kamyczki tego nie ułatwiały, ale w czasie deszczu musiało być tu zdecydowanie gorzej. Chatka była już oczywiście zajęta, ale liczyłem na dobre miejsce na namiot;-)


Sąsiedni namiot wydał mi się znajomym i faktycznie Jens i Ellen zrobili tu sobie dzień zero i czekali na mnie;-) Kolejny dzień miał być jeszcze bardziej widokowy, a Harriet zaproponowała nam kolejny nocleg u swojego brata w Lake Hawea! Szlak wyprowadził nas na pobliski grzbiet, którym już dalej kontynuowaliśmy marsz w kierunku Breast Hill.


Pobliskie pasma górskie wyraźnie ze sobą kontrastowały. My szliśmy wygodną grzbietową drogą dla samochodów terenowych, a po zachodniej stronie dominowały strzeliste góry, gdzie raczej próżno by było szukać takich udogodnień. Z najwyższego punktu w tym dniu - Breast Hill - mogliśmy za to podziwiać przepiękny widok na nieodległe Alpy Południowe oraz Lake Hawea pod nami;-) W krajobrazie można było dostrzec Mount Aspiring najdalej na południe wysunięty szczyt powyżej 3000m w Nowej Zelandii.


Po drodze na dół wstąpiłem jeszcze do pobliskiej Pakituhi Hut po wodę, a potem czekał nas dość emocjonujący downhill do szosy nad jeziorem;-) Ojciec Harriet odebrał tam nasze plecaki i już na lekko udaliśmy się do Lake Hawea;-) Zimne piwo po takim dniu było jak najbardziej wskazane! Pod wieczór udaliśmy się też do pobliskiego pubu, gdzie zmierzyłem się z dwoma hamburgerami i dałem im radę;-)


Neil coś mi wspominał o wspaniałej karierze sportowej brata Harriet, ale dopiero po rozmowie z jej ojcem w pubie dotarło do mnie kim dla lekkoatletyki w tym kraju jest Nick Willis;-) Wizyta w pubie trochę się przeciągła, ale wróciliśmy na nocleg o przyzwoitej porze. W kolejnym dniu umówiliśmy się w kawiarni w Albert Town. Spacer wzdłuż rzeki Hawea był przyjemny i tak już miało być do końca dnia. W Cafe Double Black Neil i Gaye wzięli nasze plecaki do samochodu, a my już na lekko udaliśmy się do Wanaka;-)


Rzeka Clutha, wzdłuż której się poruszaliśmy, niosła bardzo dużą ilość wody, ale na szczęście nie musieliśmy jej przekraczać;-) Nad Jeziorem Wanaka zrobiło się już całkiem sielsko i nawet natrafiliśmy na drzewa owocowe przy szlaku! 


Pod wieczór zameldowaliśmy się u znajomego Neil'a i rozbiliśmy namioty. Dostaliśmy też wiadomość, że Pascal i jego przyjaciółka Anika są też w Wanaka i umówiliśmy się na kolacje w jednej z knajpek;-) Przy okazji mogłem obejrzeć zdjęcia z ich pobytu na Stewart Island i filmik z Kiwi;-) My tymczasem szykowaliśmy się już na kolejny odcinek górski do Arrowtown!


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz