Te Araroa: Queenstown / Kinloch - Birchwood Station
Z samego rana mieliśmy już transport do Greenstone Station. Na miejscu już w piątkę ruszyliśmy szlakiem o tej samej nazwie ku pierwszej chatce;-) Pogoda cały czas dopisywała więc szło się bardziej niż przyjemnie. Poruszaliśmy się cały czas dolinami okolicznych rzek i przez kilka najbliższych dni miało nie być żadnych większych podejść.
Spora część thru-hikerów, poznanych wcześniej na szlaku, zostawała w Queenstown lub Glenorchy skąd potem ruszali na Routeburn Track. Dalej można było kontynuować trasę idąc Greenstone Track, który doprowadzał do chatki Greenstone;-) Ja postanowiłem wpierw ukończyć Te Araroa, a potem myśleć o zagospodarowaniu sobie wolnego czasu.
Greenstone Hut była z tych "wypasionych" jakie ostatni raz widziałem na Sabine Travers;-) Aż szkoda, że tu nie zostawaliśmy, ale była jeszcze wczesna pora. Po szybkim posiłku ruszyliśmy dalej. Okolica na tyle mi się spodobała, że postanowiłem tu wrócić w marcu.
Wkrótce znaleźliśmy się na dziale wodnym i zrobiło się tak jakoś miękko pod nogami;-) Na całe szczęście dawno nie padało także można było w miarę łatwo przejść te bagna! Pojawiły się również większe lub mniejsze oczka wodne.
Nocleg zaplanowaliśmy w Taipo Hut, gdzie dodatkowo wypadał nam 2700 kilometr! Tu już trzeba było ostrożnie stawiać kroki, bo bagno było miejscami konkretne;-) Na miejscu byli już Luke i Daisy oraz Renee z Australii, którą ostatni raz widziałem przed Auckland! Sama chatka nie za bardzo mi się podobała więc rozbiłem sobie obok niej namiot.
Kolejny dzień był równie słoneczny, a w planach mieliśmy dojść w okolice North Mavora Lake. W okolicy chatki gniazdował Sokół Nowozelandzki i każdy idący po wodę do strumienia był traktowany jak intruz;-) Nie był bardzo płochliwy i udało mi się go sfotografować.
Od chatki Boundary mieliśmy już iść cały czas gruntową drogą;-) W oddali było już widoczne jezioro North Mavora i jego otoczenie.
I faktycznie wygodną drogą szło się już szybciej i pod koniec dnia mogliśmy już nieco odsapnąć nad jeziorem;-) Duże pole namiotowe było płatne, ale postanowiliśmy rozbić się w lesie między dwoma jeziorami.
W kolejnym dniu postanowiliśmy odpuścić sobie cross przez rzekę Mararoa i iść wariantem szlaku, który biegł wschodnią jej częścią. Jezioro Mavora South było już dużo mniejsze, ale okolice były warte uwiecznienia;-)
Wkrótce znaleźliśmy się przy ostatnim moście wiszącym, za którym zaczynał się wschodni wariant Te Araroa omijający cross przez Mararoę. Odcinek nadrzeczny lepiej przemilczeć, bo nie wiem co przyświecało twórcom szlaku, że poprowadzono go w tak beznadziejnym miejscu!
Wieczorem byłem już przy szosie do Te Anau i postanowiłem dojść jeszcze do chatki Lower Princhester. Nie chciało mi się rozbijać już namiotu, bo na okolicznych pastwiskach pełno było krów i owiec. Przy zapadających ciemnościach dotarłem na miejsce!
Miałem jeszcze sporo jedzenia więc postanowiłem się nie forsować przez kolejne dni i spać w kolejnych chatkach;-) Powrócił gęsty i wilgotny busz, a dodatkowo jeszcze pełno było bagien porośniętych wysokimi trawami. Gdyby nie wysokie tyczki oznaczające szlak ciężko by było przez nie przebrnąć!
Zaczęły na dodatek nadciągać coraz cięższe chmury, a droga przez bagna wydawała się nie mieć końca! Wreszcie wszedłem na jakiś wierzchołek góry, gdzie grunt pod nogami już był twardy. Ufff...
Stąd już bez niespodzianek zszedłem do Aparima Hut, gdzie towarzystwo bawiło się już w najlepsze! Na szczęście obok była też starsza chatka, gdzie te hałasy już nie dochodziły;-)
Całe towarzystwo pognało z samego rana z zamiarem nocowania na Telford Campsite, a ja tradycyjnie ostatni wysprzątałem chatkę i spacerem chciałem tylko dojść do Lower Wairaki Hut;-)
Szlak wkrótce wszedł w busz, gdzie był mój 2800 kilometr;-) Takitimu Forest był o wiele bardziej znośny od wczorajszych bagien! W chatce już na spokojnie przygotowałem sobie małe co nie co, a wkrótce dotarli Ben i Josh oraz Olli, którego ostatni raz widziałem w Blue Lake Hut!
Nazajutrz na dzień dobry czekało mnie spore podejście ponad granicę buszu. Ale widok z góry był wart takiego wysiłku;-) Widać było cały południowy cypel Wyspy Południowej oraz ostatnie góry do przejścia: Woodlaw i Longwood Forest. Chyba dostrzegłem też okolice Bluff, ale za to na zachodzie dominował Fiordland;-) W tym dniu mijały też moje 4 miesiące na szlaku więc lepszego prezentu chyba nie mogło być!
Szybko zszedłem do Telford Campsite skąd szlak prowadził już wygodną drogą szutrową. Minąłem dużą farmę i pośród setek owiec wydostałem się na drogę, która miała mnie już prowadzić do Birchwood Station;-)
Wszędzie wokół były pastwiska, ale moją uwagę najbardziej przykuły góry na zachodzie we Fiordland;-) Nie miałem jeszcze sprecyzowanych planów, gdzie pójdę po zakończeniu Te Araroa, ale właśnie okolice Queenstown i Routeburn Track brałem mocno pod uwagę na dobry początek.
Jeszcze tylko przy okazji szlaku sprawdziłem co rosło na polu gospodarza i już byłem w Birchwood Station;-) Żona właściciela zbierała od wszystkich zamówienia i przed wieczorem wróciła z dużymi zakupami! Dominowało piwo, ale ja poprosiłem również o kupienie jedzenia na kilka dni.
Za 20$ mieliśmy dostęp do prysznica, kuchni z gazem i pralki, no a same łóżka były bardzo wygodne;-) Piwo znikało za to w tempie ekspresowym także z czasem zajęło połowę stołu w kuchni!
Wszyscy liczyli już dni do końca szlaku, a ja postanowiłem zakończyć go 28 lutego. Mijały by wtedy dwa miesiące od mojego startu z Ship Cove;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz