czwartek, 14 lipca 2016



Szlak niebieski: Brzeźnica - Kacwin. Skrzyżowanie szlaków pod Babicą - Rabka-Zdrój

Piątek 24 czerwca

Noc minęła w miarę spokojnie:-) Księżyc świecił w pełni a kontury Koskowej Góry były doskonale widoczne. Było tak ciepło, że spałem w rozpiętym śpiworze. Nad ranem zaczął się kręcić koło mojej "miejscówy" mały lisek:-) Choć starał się być cicho, to i tak mnie obudził:-) Próby przegonienia go nic nie dały i odszedł dopiero po pełnym spenetrowaniu okolic szałasu;-)
  Niedługo potem zaczęło świtać także miałem już po spaniu:-( Piątek miał być jeszcze gorętszy od poprzedniego dnia - jak zapowiadali w pogodzie - także wczesne wyjście na kolejny odcinek szlaku było jak najbardziej wskazane:-( O 5:30 wziąłem się do przygotowywania śniadania i zwijania legowiska. 






















Przewietrzyłem śpiwór chociaż wiatru praktycznie nie było i ruszyłem ku Bieńkówce, gdzie miałem zrobić drobne zakupy. 






















Widoki od rana były niesamowite, ale brakowało im tej ostrości, co zwiastowało, że będzie upał:-(






















Po uzupełnieniu zapasów i płynów w Bieńkówce ruszyłem na Koskową Górę (866m). Charakterystyczny szczyt zwieńczony wysokim masztem telefonii komórkowej wyróżniał się spośród okolicznych. Wychodziłem od północnej strony, a przyjemny chłód w lesie tylko mi to ułatwiał:-)






















Odpocząłem przy pobliskiej murowanej kaplicy, gdzie po zachodniej stronie była ławeczka. W pobliżu też zebrały się dzieci z okolicznych domostw i czekały na busa. Miały zakończenie roku szkolnego i początek wakacji tak jak - poniekąd - również i ja:-) Kieszenie boczne mojego plecaka Osprey Kestrel 68 okazały się być na tyle pojemne i elastyczne, że w jednej potrafiłem upchać 2l Tymbarku i 1,5l wody! 
Po odpoczynku ruszyłem w kierunku podszczytowego osiedla "U Koska" i podziwiałem fragmentaryczne  widoki, z których kiedyś słynęła Koskowa Góra. Niestety łąka już zarosła samosiejkami, a ogrodzony maszt telefonii komórkowej skutecznie blokował wejście na najwyższy punkt góry:-( Doskonale było widać Beskid Mały z Leskowcem i Łamaną Skałą.






















Potem szlak zagłębił się w las i mijając kilka polan sprowadził mnie do Skomielnej Czarnej. Widoki nadal zachwycały, ale upał stawał się coraz bardziej dokuczliwy:-( Pasmo Polic w Beskidzie Żywieckim było na wyciągnięcie ręki;-)












































Na całe szczęście byłem dobrze zaopatrzony w płyny, bo aż do Jordanowa nie mijałem już żadnego sklepu:-) Mogłem co prawda wziąć wodę od ludzi, ale za bardzo nie miałem zaufania do picia jej bez przegotowania:-( A wszelkie rewolucje "okołożołądkowe" były wtedy niewskazane:-) Uciekając przed palącym słońcem niejako z marszu "połykałem" kolejne wzniesienia. Następnym szczytem był Groń (809m).






















Miałem w planach zejść ze szczytu do pobliskiego osiedla, z którego rozciągały się widoki na południe, ale chcąc być na godzinę 13 w Jordanowie szybko zrezygnowałem z tego pomysłu:-( Za to pod szczytem zrobiłem zdjęcie całego Gronia oraz mojego następnego celu na dziś - Lubonia Wielkiego (1023m). 













































Do Jordanowa pozostało już tylko jedno wzniesienie do pokonania, Łysa Góra (643m) i ostatni przysiółek Łętowni - Zarębki. 






















Na niebie zaczęło przybywać chmur, ale upał wciąż nie odpuszczał:-( W radiu zapowiadali jakieś burze oraz możliwy grad popołudniu, ale jakoś nie bardzo chciało mi się w to wierzyć;-) O 13:10 byłem już wreszcie w Jordanowie i od razu "uderzyłem" do baru na piwo i frytki:-) Szlakowskaz informował o 5 godzinach drogi na Luboń Wielki, co trochę zbiło mnie z nóg:-(






















Po szybkim popasie czas było ruszać dalej;-( Odcinek, aż do przystanku pod Luboniem Małym, wybitnie nieciekawy grrr. Najpierw chodnikiem potem asfaltem następnie polami, by znowu wyjść na asfalt Zakopianki:-( W pobliskim barze zrobiłem sobie chwilowy postój i uzupełniłem "złote elektrolity";-)






















Potem szybki slalom wzdłuż Zakopianki i zbawczy las Lubonia Małego;-) Wreszcie zaczęło trochę wiać i dzisiejszy upalny dzień stawał się jakoś znośniejszy ufff!!! Chmur przybywało coraz więcej, a słońce będące już na zachodzie nieba pozwalało robić zdjęcia na wschód:-) Dotarłem na malownicze osiedle Surówki (Krzysie). Widoki wynagrodziły mi cały dzisiejszy trud wędrówki.























Tatry były wreszcie widoczne, a schronisko na Luboniu Wielkim jak na wyciągnięcie ręki;-) Przed 17 byłem na miejscu czyli szlakowskaz w Jordanowie przesadzał z czasem o jakieś 2 godziny! A może to ja tak szybko uciekałem przed tym upałem?






















Na Luboniu robi się już faktycznie nieciekawie:-( Od południa nadciągają ciemne chmury, a na północy pogoda jak marzenie;-)












































Z oddali było już słychać odgłosy burzy, a najciemniej wyglądało to nad Gorcami. Postanowiłem szybko zejść na dół, żeby jeszcze przed nocą dotrzeć do Rabki.






















Już przed Zarytem było po burzy, a jej ostatki było jeszcze słychać gdzieś na wschodzie;-) Znowu pojawiło się słońce i było czym oddychać. 
 Z Zarytego czekało Mnie już ostatnie podejście w dzisiejszym dniu na przełęcz między Grzebieniem (677m) a Banią (609m). Po drodze wstąpiłem jeszcze na wieżę widokową, która została postawiona kilka lat temu na Królewskiej Górze (588m). Szczególnie imponująco prezentował się z niej Luboń Wielki:-)












































Jeszcze rzut okiem na Gorce, które będą moim celem na następny dzień i Rabka-Zdrój, gdzie przenocuję u ciotki:-)












































Na miejscu byłem przed 20:00 i szybko władowałem się pod prysznic:-) Zrobiłem ponad 39 km i dosłownie nie wiem kiedy zasnąłem. W Gorce postanowiłem iść na lekko i zostawić Ospreya w Rabce. Myślałem, że szlak będzie się kończył w Łopusznej i z takim przeświadczeniem ruszyłem w sobotę 25 czerwca.

Ciąg dalszy już niebawem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz