niedziela, 23 października 2016

Te Araroa: Warszawa - Tokio - Auckland - Cape Reinga

 Mój samolot z Warszawy do Tokio startował o 15:20 tak więc wypadało być przynajmniej 3 godziny wcześniej na miejscu. Na całe szczęście lotnisko Chopina na Okęciu jest dobrze skomunikowane także po przyjeździe do Warszawy Zachodniej szybko przesiadłem się w następny pociąg właśnie na lotnisko;-) I tak krótko przed południem 19 października znalazłem się na miejscu. Szybko nadałem bagaż główny, wydrukowano mi bilet oraz przeszedłem kontrolę bagażu podręcznego i wreszcie mogłem trochę odsapnąć, ufff. Skonfiskowano mi jedynie butelkę z herbatą, ale już na strefie wolnocłowej napoiłem się ile trzeba:-) Co ciekawe bagażu głównego nie musiałem już podejmować w Tokio podobnie jak nie potrzebowałem kolejnego biletu do Auckland. Wszystko miałem już załatwione w Warszawie także pozostało mi tylko czekanie na samolot:-) Sprawdzono nawet czy mam wizę do Nowej Zelandii!

Lot do Tokio miał trwać prawie 11 godzin także byłem mocno zestresowany, bo nigdy tyle czasu nie spędziłem w samolocie. Operacja LOT rozpoczęła się i sam byłem ciekawy czy będzie tak samo jak w programie na Discovery Channel. Lot Dreamlinerem był bardzo komfortowy, ale niestety nie dostałem miejsca przy oknie tylko na samym środku:-( Trochę szkoda bo widoki nad Rosją były ponoć przednie. Próbowałem zasnąć, ale jakoś się nie dało także oglądałem filmy, których było dość sporo w menu;-) Jedzenie nawet smakowało, a lecący obok mnie Japończycy co rusz degustowali nasze piwa:-)  Po przylocie do Japonii miałem prawie 8 godzin przerwy do kolejnego lotu do Auckland. Zdrzemnąłem się trochę i przekąsiłem małe co nie co, które już co nie co więcej kosztowało:-(


Wreszcie o 18:30 20 października wystartowałem z Tokio do punktu docelowego czyli Auckland:-) Co ciekawe również Dreamlinerem ale tym razem linii Air New Zealand. Kolejne 11 godzin lotu było okazją by porównać oba te samoloty i wyposażenie przedziału ekonomicznego linii nowozelandzkiej było jednak o niebo lepsze:-) Przede wszystkim zadbano o jak najlepszą reklamę samej Nowej Zelandii w multimediach u pasażerów no i wybór filmów był chyba 3 razy większy. Mimo, że leciałem w nocy to znowu niewiele się wyspałem:-( Niedługo przed lądowaniem każdy dostał kartę do wypełnienia, gdzie trzeba było odpowiedzieć na szereg pytań. Wybierającym się w tym samym kierunku mogę tylko poradzić, żeby wypełnili ją zgodnie z prawdą, bo na lotnisku w Auckland z pewnością to sprawdzą. A kara za próbę wwiezienia czegoś niezadeklarowanego wynosi nawet 400$ NZ!!!

Poranek 21 października nad Nową Zelandią był nadzwyczaj słoneczny, a po wylądowaniu na lotnisku Mangere czekał na mnie odbiór bagażu i słynne pieski, które wywąchają nawet najmniejszy kawałek jedzenia w plecaku:-) Z uwagi na bardzo rygorystyczne przepisy i ochronę miejscowej przyrody na teren Nowej Zelandii kategorycznie nie wolno wwozić żadnych roślin, nasion i jedzenia! Wielu o tym zapomina i zabiera ze sobą nawet jedzenie z samolotowego menu, co kończy się kontrolą osobistą i niepotrzebną stratą czasu. Byłem już przygotowany na kontrolę mojego namiotu Naturehike cloud up 2, bo tego raczej uniknąć się nie da, ale pracownikowi lotniska nie spodobały się też moje buty Boreal Zanskar. Musiałem je zdjąć i czekać jakieś 15 minut na odbiór. Co ciekawe nie sprawdzono mojej wizy, którą miałem mieć wydrukowaną ze sobą czyli wnioskuję, że byłem już w systemie i zwykły stempel w paszporcie wystarczył:-) Od tego momentu czyli 21 października 2016 roku miałem sześć miesięcy na przejście całego kraju:-)


 Ze sprawdzonym i zaakceptowanym namiotem oraz świeżo wymytymi butami wyszedłem przed lotnisko i zastanawiałem się jak zagospodarować sobie najbliższe kilka godzin. Miałem już zarezerwowany nocleg w centrum Auckland, ale było dopiero przed południe. Oczy mi się zamykały, bo niewiele wyspałem się podczas obu lotów także szybko wsiadłem w autobus do centrum miasta.


 Na miejscu znalazłem się wczesnym popołudniem i ruszyłem w kierunku pobliskiego Albert Park, gdzie na jednej z ławek szybko zasnąłem. Myślę, że nawet gdybym się porządnie wyspał podczas obu lotów to niewiele by to dało. Jet lag mnie dopadł i tyle:-) Dobrze, że przynajmniej pogoda dopisała i nie było deszczu. Nad miastem dominuje charakterystyczna wieża Sky Tower. Samo centrum to już nowoczesne biurowce, ale niedaleko można zobaczyć ładnie budynki z przełomu XIX i XX wieku. W samym parku było mnóstwo ludzi, a zwłaszcza młodych osób studiujących na miejscowych uczelniach. Opanowali prawie wszystkie wolne ławki, ale na szczęście mojej nie ruszali:-) Aż trudno w to uwierzyć, ale w samym Auckland mieszka 1/3 całej populacji Nowej Zelandii - ponad 1,5 mln ludzi!


Drzemka trwała z przerwami chyba 3 godziny i w końcu postanowiłem się ruszyć i zrobić drobne zakupy, po które dreptałem chyba ze 2 kilometry:-( Przy okazji namierzyłem moją "metę" na mieście i mimo niezwykle wąskich chodników i mega dużego ruchu samochodów, nie zgubiłem się:-)


W końcu udałem się do hostelu, gdzie równie szybko zasnąłem. Od międzynarodowego towarzystwa, które było razem ze mną w pokoju, dowiedziałem się, że dopiero od dwóch dni pogoda jest tak ładna:-) A szczególnie paskudny był ponoć wrzesień kiedy to podobno przez tydzień nie było widać słońca w Auckland! Czyli chyba na lepszą pogodę nie mogłem trafić:-) Nieco po 7 rano następnego dnia miałem autokar InterCity do miasta Kaitaia skąd zamierzałem autostopem dostać się na start Te Araroa czyli Cape Reinga:-)  


Na miejscu byłem przed 16 i zrobiłem zakupy na tydzień w położonym najdalej na północy kraju markecie Pak'nSave! Było warto, bo kolejny market znajdował się dopiero w Kerikeri, gdzie miałem być za 10-11 dni:-) Mocno obładowany ruszyłem w jedynym słusznym kierunku, czyli na północ;-) Od razu dostrzegłem niekończące się pastwiska, które miały dominować w krajobrazie przez najbliższe kilka miesięcy.


Myślałem, że szybko złapię stopa, a tu nic:-( Wszyscy jakby gdzieś się spieszyli, a na moje machania ręką zero reakcji. Dopiero za Awanui starsze małżeństwo podwiozło mnie kilka kilometrów do Pukenui. Od nich też dowiedziałem się, że dziś wieczorem jest arcyważny mecz rugby Nowa Zelandia (All Blacks) - Australia. Jako, że rugby jest w tym kraju traktowane jak świętość, a reprezentacja to w zasadzie najlepsza liga światowa, szybko połapałem dokąd też tak wszyscy się spieszyli i dlaczego ruch po godzinie 18 praktycznie zamarł.



Za Pukenui złapałem jeszcze jednego stopa. Tym razem młoda Maoryska podwiozła mnie do Ngataki, gdzie już postanowiłem się rozejrzeć za noclegiem. Wszędzie było mnóstwo pastwisk i jeszcze więcej ogrodzeń, a rozbijać namiot przy drodze to raczej był zły pomysł. Postanowiłem popytać u miejscowych o jakiś niewielki plac pod namiot i wylądowałem w domu Maorysów:-) Dostałem kolację, a potem przez ponad 2 godziny oglądaliśmy ten arcyważny mecz rugby:-) Całe szczęście piwo, którego gospodarz miał chyba trzy kartony było na tyle słabe, że nie zasnąłem po spożyciu kilku;-) Ostatecznie mecz wygrała Nowa Zelandia, ale takiej ilości słów na f... jakie padły podczas jego trwania już nigdy potem nie słyszałem. Nasza piłka nożna jest z kolei tu traktowana jako sport mało kontaktowy... Ciekawe dlaczego?


Nazajutrz pogoda dalej dopisywała, a ja za namową gospodarza postanowiłem ruszyć w poszukiwaniu stopa już o 7 rano! Mimo, że była niedziela to farmerzy oraz miejscowi już wcześniej pojawili się na drogach. Wkrótce jechałem z miejscowym wędkarzem, który był przygotowany na każdą ewentualność. Gdyby ryby nie brały miał w razie czego strzelbę myśliwską i jak zadeklarował: " z niczym wracać nie zamierzam":-)  


Byłem już za Te Kao i tym razem znowu dopisało mi szczęście:-) Kolejny z miejscowych jechał zawieźć coś na swoją łódź, gdzieś na wschodnim wybrzeżu, ale obiecał specjalnie po mnie wrócić i podrzucić na Cape Reinga:-) Wysiadłem przy ostatniej stacji benzynowej i czekałem chyba pół godziny, a potem tuż przed 10 byłem już na starcie szlaku - SUPER!!!


Wreszcie początek szlaku i przygody z Nową Zelandią:-) Wszystko poszło zgodnie z planem i mam uczucie, że jestem we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Lepszej pogody w tym dniu chyba nie mogłem sobie wymarzyć, a ciekawość tego co mnie czeka nie daje mi spokoju;-) Tym bardziej ochoczo ruszam w kierunku latarni morskiej, gdzie wszystko będzie miało swój początek:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz