niedziela, 16 października 2016


Szlak niebieski: Jurata - Krokowa

Czwartek 13 października 2016 r

Ten rok turystycznie upłynął mi na "niebiesko":-) Taki właśnie kolor miały szlaki, które w większości przeszedłem od czerwca br. Nie inaczej było teraz:-) W związku z tym, że były już i góry i moja najbliższa okolica oraz Kaszuby - czyli szeroko pojęte pojezierze - to tym razem postanowiłem udać się nad Nasze morze;-) Szlaków nad nim nie brakuje, ale tylko jeden prowadzi przez wyjątkową Mierzeję Helską i ten też postanowiłem przejść. 

Szlak niebieski z Juraty do Krokowej ma niecałe 55km długości, ale jego przebieg czyni go bardziej atrakcyjnym w porównaniu z innymi szlakami na polskim wybrzeżu Bałtyku. Długość szlaku była w sam raz do zrobienia go w dwa dni, a grafik miałem tak napięty, że jak najbardziej mi to odpowiadało:-) 

Również ze względów logistycznych był mi ten szlak bardzo na rękę, bo dojazd z Katowic do Trójmiasta nie stanowił większego problemu, a bardzo dobre skomunikowanie Gdyni z Helem i innymi miejscowościami na wybrzeżu gwarantowało szybkie przemieszczenie się zarówno na początek szlaku jak i na powrót z niego na południe Polski:-) W środę 12 października wyjechałem przed południem pociągiem z Katowic i mając tylko 4 minuty na przesiadkę w Gdyni na kolejny pociąg-szynobus na Hel przezornie nie kupiłem biletu na ten ostatni. Z punktualnością naszych pociągów ogólnie nie jest za dobrze, ale ten akurat przyjechał o czasie, a ja za swój "brak wiary w PKP" zapłaciłem dodatkowe 8zł do ceny biletu na Hel:-( Tyle właśnie wynosi dopłata do ceny biletu jeśli nie kupi się go w kasie dworca - oczywiście jeśli takowa kasa działa na dworcu!

Szybko przebolałem tą "stratę" i o 20:34 byłem już na Helu:-) Drobne zakupy w jednym z nielicznych jeszcze czynnych sklepów i już byłem na kwaterze, gdzie po szybkiej kolacji i telefonie do przyjaciółki zaległem do snu:-)

Pogoda na następny dzień zapowiadała się dobrze, bo popołudniu miało wyjść słońce, a temperatura w okolicy 10-12 stopni gwarantowała, że się nie przegrzeję:-) Z rozmowy z przyjaciółką wywnioskowałem, że być może "kroi" się jakaś wycieczka w sobotę dlatego też postanowiłem zrobić mój szlak na "maxa", tak aby jeszcze w piątek wieczorem być w domu:-) 

Nie spałem już przed 5 rano i po krótkim namyśle zrezygnowałem z jazdy szynobusem z Helu do Juraty i postanowiłem udać się tam szlakiem rowerowym po ciemku:-) Nie zabrałem lampy błyskowej do mojego Olympusa także zdjęć nie udało się zrobić, ale już w Juracie przy sztucznym oświetleniu coś dało się wykrzesać z tego aparatu;-) Zresztą szlak rowerowy prowadził cały czas drogą szutrową lasem także na widoki i tak nie było szans:-(

O 6:34 byłem już w Juracie i zacząłem się rozglądać za szlakiem niebieskim. Oczywiście początek prawidłowo oznaczono kropką, a kawałek dalej był szlakowskaz wraz z poglądową mapą szlaków. Nie spotkałem żadnego człowieka także fotki przy kropce nie miał kto mi zrobić:-( 























































Szybki rzut okiem na czekający mnie dystans i "opłotkami" wydostałem się z Juraty do lasu sosnowego gdzie co chwilę można było obejrzeć Zatokę Pucką oraz nieodległe światła miejscowości po jej drugiej stronie. Dzień zaczął się budzić i coraz jaśniej było na niebie. Szlak prowadził przyjemną ścieżką lasem, a jego oznakowanie gwarantowało brak "przykrych przygód":-)









































































Wkrótce przekroczyłem szosę i w pobliżu linii kolejowej z Helu na północ spotkałem pierwszych ludzi, których poprosiłem o zrobienie zdjęcia:-) Za chwilę też znalazłem się w Jastarni. 













































































































Ludzi z czasem przybywało, a to biegających, a to spacerujących ze swoimi czworonożnymi pupilami:-) Jastarnia senna już po sezonie na pewno nie przypominała tego samego miejsca w środku lata, gdzie tłumy turystów zadeptałyby człowieka, a jazda samochodem byłaby co najmniej uciążliwa:-) Z mnóstwa punktów żywieniowych zostało ledwie kilka sklepików z ogólnie dostępnymi produktami, a o zjedzeniu czegoś na ciepło trzeba było zapomnieć:-(
Następnie kolejne wejście w las sosnowy i hajda dalej ku północy:-) Wiało strasznie od morza, ale trzeba było w końcu wyjść na plażę żeby chociaż poczuć się jak nad morzem:-) Szlak jednak dalej konsekwentnie prowadził mnie środkiem półwyspu lasem:-( Krótki postój zrobiłem sobie przy jednym ze schronów Ośrodka Oporu Jastarnia z 1939 roku. Starannie odmalowany i bardzo dobrze zachowany bunkier na tyle mnie zaintrygował, że trzeba będzie tu jeszcze wrócić i przy okazji pozwiedzać wtedy również podobne umocnienia na Helu!

























































Kolejnego schronu zlokalizowanego na plaży już nie oglądałem tylko udałem się dalej w kierunku kolejnej miejscowości Kuźnica. Tym razem wiatr na morzu jakby osłabł a słońce nieśmiało przebijało się przez gęste chmury. Wygodny - jak do tej pory - szlak z czasem stał się bardziej zapiaszczony, co trochę utrudniało mi poruszanie się i tempo przez to też trochę spadło:-( Ale nie na tyle żeby mnie zniechęcić:-) Przed Kuźnicą szlak wreszcie wyprowadził mnie na kilkumetrowy odcinek nad plażą:-) Słońce już wyraźniej przebijało się przez chmury, a moje buty "skórzane buciory" przeszły swój kolejny "chrzest" na morzu:-) Już niedługo czeka je podobny odcinek "plażowy", ale o wiele, wiele dłuższy:-) Kuźnica była tak mała, że przejście jej zajęło krótką chwilkę. Po sezonie również i tu było pusto i głucho. Kolejny szlakowskaz z kolei informował o dalszym kilometrażu, który mnie czekał i o "postępach" od Juraty:-)






















































Za Kuźnicą kolejna aleja i szlak środkiem półwyspu. Tym razem jednak kilkusetmetrowy odcinek plażowy po drodze chyba po to zrobiony coby za bardzo nie nudzić potencjalnego turysty:-) A potem znowu monotonia leśno-wydmowo-alejkowa:-) Odcinek przy torze kolejowym i mijany szynobus, który był chyba jedyną "atrakcją" przez cały półwysep:-) Mniej więcej w połowie drogi między Kuźnicą a Chałupami znajdował się ciekawy obelisk upamiętniający walki obronne we wrześniu 1939 roku i miejsce przerwania naszych linii. 


























































































Z mojej ostatniej rozmowy telefonicznej dowiedziałem się, że szlak jakoś dziwnie jest poprowadzony przez Chałupy także wytężyłem wzrok i "wkroczyłem" do miejscowości:-) Bez problemu się nawigowałem także albo oznakowanie poprawiono albo "płeć piękna" była wtedy zajęta czymś lub kimś innym:-)
Za Chałupami czekała na mnie kolejna porcja alejek, lasu i trasy mniej lub bardziej piaszczystej. Ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić:-) Niechcący przeszkodziłem sójce w jej uzupełnianiu zapasów na zimę, ale ptak był na tyle zdeterminowany, że już po moim przejściu wrócił do dalszych poszukiwań :-) 



























































































Będą w prawie najwęższym miejscu półwyspu myślałem, że znajduję się niedaleko jakiegoś dużego zakładu przemysłowego - taki był szum od pobliskiego morza:-) Pogoda zaczęła się - zgodnie z prognozami - poprawiać i tuż przed Władysławowem wyszło słońce:-) Zamierzałem się tam posilić i planować trasę na drugą połowę dnia, bo było jeszcze przed 12. Ruszyłem w kierunku centrum miasta, ale nic konkretnego z gastronomii nie znalazłem:-( Do mojego szlaku niebieskiego przez pewien czas dołączył również żółty, który prowadził do Pucka. W tle miejscowości wyróżniał się bardzo budynek Urzędu Miejskiego z charakterystyczną wieżą. Postanowiłem zjeść coś na lekko - ryż na mleku w dwóch smakach - i ruszać dalej, bo do Jastrzębiej Góry było już bardzo blisko:-) Po drodze, mijając promenadę gwiazd, uzupełniłem zapas "zapychaczy" i ruszyłem w kierunku Cetniewa.


























































































Za Cetniewem czekało mnie kolejne dziś wyjście na plażę, ale tym razem z wyższego poziomu:-) Szlak cały czas bezbłędnie mnie prowadził i nawet na drzewach tuż przy plaży nie brakowało oznakowań! Krótki pobyt na plaży, gdzie spotkana para Niemców zrobiła mi zdjęcie i już trzeba było wracać ponad klif do Chłapowa. Oczywiście jak to ja musiałem czegoś zapomnieć i akurat bateria w aparacie padła kiedy chciałem zrobić fotkę ze schodów na morze. Ale na szczęście nie wiem jak, ale chyba podświadomie zabrałem ze sobą zapasową baterię:-) Uff.






























































































































Chłapowo po sezonie wyglądało jak podobne miejscowości wypoczynkowe, które już mijałem po drodze z Helu. Wszędzie na domach wisiały nieodłączne tabliczki: "wolne pokoje", "pokoje gościnne", ale mając jeszcze kilka godzin światła trzeba było napierać dalej:-) Na skraju miejscowości znajdował się rezerwat "Chłapowska Dolina", którą szlak po raz kolejny sprowadzał mnie na plażę:-) Tym razem oprócz samego odcinka nadmorskiego równie ciekawe było zejście do niego przez tunel przypominający poniemieckie schrony kolejowe itp. Złoty pociąg raczej by się w nim nie zmieścił, bo w połowie odcinka był ostry skręt w prawo i wylot na dalszy odcinek doliny:-) Także poprowadzenie tędy szlaku gwarantuje nie tylko solidną dawkę jodu ale i adrenaliny:-) Na dole już czekał mnie najdłuższy odcinek plażowy, bo aż do Przylądka Rozewie. Pod sam koniec po nowym falochronie. Wrażenia trudne do opisania - po prostu trzeba tam być!
















































































































































Na końcu falochronu czekało mnie strome, ale krótkie podejście pod latarnię morską w Rozewiu. Szlak po za tym samym kolorem przypominał mi ten z Pienin:-) Takie same stopnie, barierki a na górze ławki co by odsapnąć po tak "ekstremalnym" odcinku:-) Na górze natomiast same atrakcje: latarnia morska, muzeum latarnictwa w starej maszynowni oraz domek gdzie przebywał Stefan Żeromski. Od latarni szlak sprowadzał piękną aleją w kierunku nieodległej Jastrzębiej Góry. Kolory jesieni były już bardzo dobrze widoczne na drzewach, a słońce tylko podkreślało magię tej pory roku:-) W Jastrzębiej Górze już mogłem zacząć myśleć o noclegu i postanowiłem, że będę spał w miejscowości Ostrowo.


























































































Kolejny szlakowskaz wskazywał już tylko 7,5km do Ostrowa, a ja postanowiłem już bezdyskusyjnie coś zjeść:-) Mijając obelisk Zygmunta III Wazy w miejscu gdzie wylądował on w 1594 roku wracając ze Szwecji, szlak kolejny raz, tym razem Lisim Jarem, sprowadzał mnie nad morze:-) Kolejny też raz po krótkim spacerze plażą trzeba było wracać po schodach na górę:-( Napotkane małżeństwo "uwieczniło" ten mój pobyt "cyfrowo", a ja po wyjściu na górę poczułem już duży głód! Jeszcze tylko wizyta na najdalej wysuniętym na północ cyplu Polski, gdzie moją uwagę przykuł oryginalny drogowskaz ze stolicami państw europejskich wraz z odległościami do nich oraz równie oryginalny obelisk Gwiazda Północy! Dopełnieniem tego były okoliczne drzewa, które - niczym liany w dżungli - tutaj oplótł bluszcz:-) Niedaleko klifu ulokowała się dosyć oryginalna - pod względem architektonicznym - restauracja, a zapachy jakie z niej "wyciekały" czym prędzej mnie do niej skierowały:-) Na pytanie skąd idę i mojej odpowiedzi, że z Helu chyba od serca dostałem największy w tym roku "schaboszczak" z frytkami i surówką:-) Ciemne piwo do tego i świat schodzi na drugi plan;-)
























































































































































































































Będąc już sytym zarówno wrażeń jak i w żołądku skierowałem się ku pobliskiej wsi Ostrowo, gdzie zamierzałem poszukać noclegu pod dachem. Szlak definitywnie opuszczał już wybrzeże Bałtyku i kierował się głębiej w ląd:-) Rozpoczęły się mokradła i kanały, a ja wpadłem w niezły "kanał" myśląc, że znajdę w tej miejscowości jakiś nocleg:-( Odmówiono mi chyba z 7 razy mimo, że nie chciałem żadnych luksusów a tym bardziej śniadania do łóżka:-( Niektórzy nawet dodawali mi "otuchy" z góry przekreślając moje szanse na znalezienie czegokolwiek wolnego po sezonie! No normalnie w dupach się ludziom poprzewracało po udanym lecie! Dopiero w sklepie dano mi pewny adres i to był strzał w dziesiątkę:-) Miałem dach nad głową oraz łazienkę z prysznicem do dyspozycji, a niezwykle miła właścicielka życzyła mi wszystkiego dobrego przed moją nadchodzącą wyprawą:-) Po ponad 50km padłem jak stałem:-) Obudził mnie telefon z domu i tylko dzięki temu zjadłem jeszcze kolację oraz wskoczyłem pod prysznic! Do Krokowej czyli mety szlaku niebieskiego zostało mi tylko 12 km, ale mimo wszystko postanowiłem wstać o 5 rano i wyjść z pierwszymi promieniami słońca:-) Na razie po kolacji i ablucjach zaległem do snu, który nadszedł szybko.






















































Następnego dnia po wczesnej pobudce wyruszyłem tuż po 6:30 rano licząc na piękny wschód słońca. Chmur było niewiele, ale był przymrozek, bo na polach aż zabieliło się tuż przy gruncie:-) Takie ekstremalne warunki spowodowały jeszcze większe tempo u mnie, a gra świateł po wschodzie słońca + unosząca się lekka mgła co rusz mnie zatrzymywały na "sesje fotograficzne". W zasadzie była to jedyna atrakcja tego dnia, bo szlak wiódł trochę lasem, a w większości polami oraz przez wsie także ogólnie ten odcinek był wybitnie nudny:-( Na szczęście ja już tylko chciałem dostać się do Krokowej więc nie w głowie mi były jakieś "atrakcje":-)



























































































Na skraju wsi Sławoszynko było miejsce o wdzięcznej nazwie "Wyżerka":-) Niestety chyba przez sezon wszystko "wyżarto", bo miejsce świeciło pustkami:-( Potem rozpoczął się odcinek po wale melioracyjnym, bo okoliczne pola były wręcz usiane licznymi kanałami z wodą. Obszar po drugiej stronie objęto ochroną rezerwatową " Bielawskie Błota" lub "Bielawa" a pobliska plantacja borówki amerykańskiej była chyba równie pilnie strzeżona co niejedna jednostka wojskowa:-)



























































































Potem kolejny odcinek przez las oraz stado żurawi nad głową, które ledwo zdążyłem sfotografować:-) I kolejna wieś Sławoszyno, w której kupuję sobie chipsy i rogalika maślanego! Szlak na chwilkę wyprowadził mnie na okoliczne pola, ale i tu postarano się o widoczne oznakowanie i "przytachano" chyba na tę okoliczność solidny kamień, na którym umieszczono znaki niebieskie szlaku zarówno od strony Sławoszyna jak i pobliskich Minkowic:-) Znakarz był chyba strongmanem, bo kamień z pewnością sporo ważył:-)








































































W pobliskich Minkowicach szlak prowadził wzdłuż drogi, ale na szczęście była też nowa ścieżka rowerowa biegnąca równolegle do niej więc dla bezpieczeństwa wybrałem tą drugą opcję:-) Wieś malutka i tuż za jej "rogatkami" finał całego szlaku - Krokowa:-) Małymi, a potem wielkimi "krokami" czym prędzej się kieruję ku centrum miejscowości i w okolicy przystanku PKS próbuje znaleźć kropkę oznaczającą koniec mojego szlaku. Rozglądam się we wszystkich kierunkach, ale nic nie dostrzegam:-( Dopiero tuż przed odjazdem mojego autobusu do Wejherowa dostrzegam wreszcie moją kropkę oraz dwie inne! Miejsce ich ulokowania co najmniej "oryginalne" bo na murku podtrzymującym ogrodzenie cmentarza:-) Taki prawie krawężnik:-) Zielony szlak rozpoczynał tu swój bieg do Wejherowa, a czarny do Pucka. Znakarz musiał mieć niezłe poczucie humoru umieszczając w takim miejscu początek biegu dla trzech szlaków:-) Czapki z głów!!!



























































































Szlak zrobiony o 9:04, a już o 9:10 był autobus do Wejherowa:-) Tam równie szybka przesiadka w SKM do Gdyni Głównej, gdzie na dworcu zdążyłem jeszcze kupić bilet na IC Stoczniowiec do Katowic na 12:50:-) Tuż przed odjazdem pociągu nie było już w nim wolnych miejsc także opłaciło się wyjść wcześnie rano! W domu byłem po 22:00 i po szybkiej kolacji, praniu i ablucjach szybko położyłem się spać, bo już w sobotę rano czekała mnie kolejna wycieczka i to z nie byle kim:-)

Podsumowując szlak niebieski z Juraty do Krokowej na pewno nie będzie się nudził potencjalnemu piechurowi:-) No może poza odcinkiem z Krokowej do Jastrzębiej Góry. Tym razem nie zabrałem ze sobą mapy i nie zgubiłem się co tylko dobrze świadczy o pracy znakarzy! Z noclegami w sezonie z pewnością nie będzie problemów. Ja niestety byłem tuż po sezonie i trzeba się było trochę "napocić" żeby coś znaleźć i to jeszcze w rozsądnej cenie:-( Dobra organizacja logistyczna przed wycieczką oszczędzi niepotrzebnych kłopotów a zarezerwowane wcześniej miejsca noclegowe będą dodatkowym "motywatorem" do dojścia do celu:-) Dobre skomunikowanie zarówno koleją jak i autobusami sprawia, że zawsze można skorygować swoje plany i dostosować je do własnych możliwości, a w razie niepogody równie szybko wydostać gdzie indziej:-) Dla mnie była to o tyle ciekawa wycieczka, że już za tydzień będę daleko na południowej półkuli, gdzie zacznę kolejny szlak również od odcinka nadmorskiego (plażowego). Możliwość odbycia wycieczek po podobnych środowiskowo, a tak odległych od siebie miejscach będzie czymś nowym w moim życiu i oby to doświadczenie wniosło coś do niego, bo nie zamierzam wracać do tego co robiłem przez ostatnie 12 lat odkąd skończyłem studia:-) Czas na zmiany!!!



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz