wtorek, 21 marca 2017

Nowa Zelandia: Te Anau - Makarora - Franz Josef Glacier - Greymouth - Te Araroa (Deception - Mingha) - Greymouth

Kolejny dzień co ciekawe znowu powitał mnie cudowną pogodą:-) Nie miałem jeszcze sprecyzowanego planu, gdzie spędzę kolejne dni, ale koniecznie chciałem się przemieścić dalej na północ. Ciekawych szlaków co prawda nie brakowało w okolicy, ale dwa z nich były typu Great Walk więc dałem sobie spokój:-( Pierwszy z nich szlak Keplera miał 62 km długości więc trzeba by było zabukować miejsce na campingu, a drugi szlak Milforda był już całkowicie zabukowany kilka miesięcy wcześniej:-( Decyzja była więc szybka - łapię stopa z kawałkiem kartonu z napisem "North" i zobaczę gdzie dojadę:-)



Młode narzeczeństwo zabrało mnie aż do Cromwell, a po drodze jak zwykle opowiadałem o tym co widziałem do tej pory w Nowej Zelandii! Słuchali z wyraźnym zaciekawieniem, a mnie już powoli zaczynała boleć od tego szczęka:-) Młode pokolenie Kiwi chyba dalej do końca nie wie ile ciekawych i pięknych miejsc można zobaczyć w ich kraju. Ale za to świetnie znają inne rejony świata, najczęściej te mocno oblegane przez turystów! Byli również w Krakowie więc mogłem im pokazać "świeżą" porcję zdjęć tego miasta z września 2016 :-) W Cromwell kupiłem w sklepie wędkarskim zestaw naprawczy do namiotu i złapałem kolejnego stopa w okolice Wanaka. Następnie podjechałem w okolice Lake Hawea skąd młody Brytyjczyk podwiózł mnie do Makarora. Co ciekawe podróżował on dookoła świata już od 1,5 roku!



W Makarora przenocowałem w kabinie na tyłach miejscowego pubu i dobrze, że tak zrobiłem, bo w nocy nadciągnęły chmury z potężnym deszczem. Była propozycja wyjścia na szlak Gillespie Pass Circuit, ale prognozy nie były za ciekawe na kolejne dni więc odmówiłem:-( Następnego dnia znowu dopisało mi szczęście i pierwszym stopem dowieziono mnie do Franz Josef Glacier! Małżeństwo, z którym jechałem, wyruszyło z Alexandry właśnie tam spędzić weekend na rowerach:-) Wreszcie ujrzałem West Coast i od razu dało się odczuć dużą wilgoć w powietrzu. Na ten rejon Nowej Zelandii przypadało 3/4 wszystkich opadów deszczu w ciągu roku więc roślinność była bardzo bujna w przeciwieństwie do wnętrza wyspy.


Rozpadało się już na dobre więc zrezygnowałem z przejścia do lodowca Fox i udałem się dalej do Franza Josefa. Całe szczęście zaczęło się przejaśniać więc niepotrzebne było już "zadaszenie", ale widoków też rewelacyjnych nie było:-( Oba przywołane tu lodowce są najczęściej odwiedzanymi w Nowej Zelandii, a w celu ochrony ich jak i całego otoczenia teren ten objęto ochroną - Park Narodowy Westland. Co ciekawe lodowce te kończyły się niedaleko Morza Tasmana na wysokości nawet poniżej 300 m.n.p.m.! Teraz niestety oba cofają się, ale i tak są jednymi z łatwiej dostępnych na świecie.


Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu teren, po którym się poruszałem był przykryty grubą warstwą lodu! Każdy na pewno kojarzył występowanie lodowców z wysokimi górami i surowym krajobrazem, a tutaj wręcz przeciwnie dookoła rosła bujna roślinność, a wysokość oscylowała wokół 350 m.n.p.m.! 


Wróciłem z powrotem do mostu i udałem się do centrum miejscowości poszukać noclegu. W YHA mogłem rozbić namiot, a w cenie oczywiście był dostęp do kuchni i prysznica:-) Właściciel sąsiedniego namiotu z UK był na polskim weselu w Lublinie i z trzech dni pamiętał tylko jeden, a poza tym nogi bolały go jeszcze przez tydzień! Ale nie mówił mi tego w złej wierze:-)


Następnego dnia chciałem dostać się w rejon Arthur's Pass, gdzie w styczniu musiałem odpuścić przejście Te Araroa na odcinku Deception - Mingha z powodu ulewnych deszczy i bardzo wysokiego stanu wody w rzekach. Znowu dopisało mi szczęście i Nowozelandczyk przy okazji kursu do Christchurch podwiózł mnie do Otiry:-) Po drodze była jeszcze przerwa na lunch w Greymouth i moje opowieści ze szlaku - znowu. Na miejscu w pubie zamówiłem fish & chips oraz piwo i podziwiałem niezwykłą kolekcję wszelakich staroci. Obecni właściciele pubu długo zbierali różne stare rzeczy i byli stałymi bywalcami różnych zlotów i pchlich targów. Teraz najciekawsze zbiory udekorowały salę jadalną, a większe gabaryty w tym stare auto były wystawione na zewnątrz:-)


Udałem się dalej pieszo w kierunku Morrison Footbridge, gdzie zaplanowałem nocleg w namiocie. Po drodze minąłem miejsce ostatniego większego osuwiska ze stycznia, które już na szczęście zdążono całkowicie usunąć. Tym razem wody w Otirze jak i Deception było bardzo niewiele, co mocno kontrastowało z tym co zastałem tu jeszcze dwa miesiące temu!


Styczeń 2017


Marzec 2017


Styczeń 2017


Marzec 2017


Różnica była diametralna więc tym razem nie obawiałem się o swoje zdrowie:-) Obok mnie rozbił swój namiot Bart z Holandii, który zaczął szlak Te Araroa pod koniec grudnia 2016 roku. Miał on namiot Big Agnes Platinium, który ponoć ważył mniej niż 1kg! Moja chińska podróba chyba nie wypadała tak przy nim źle - przynajmniej wizualnie:-) Przedstawiłem mu pokrótce moją marszrutę szlakiem Te Araroa, którą musiał trochę skorygować ze względu na coraz krótsze dni. Po okolicy znowu zaczęła kręcić się głodna Weka!


Według tego co napisano na tablicy do chatki na Goat Pass miałem jakieś 9 godzin drogi więc z porannym wstawaniem nie musiałem się spieszyć:-) Przy tak niskim stanie wody przejście wydawało się prostsze, ale crossów przez Deception uniknąć się nie dało.


Po około dwóch godzinach wyszło słońce i szło się o wiele przyjemniej:-) Ciekaw byłem jak będą wyglądać kaskady i głazy w wyższej partii rzeki, które widziałem na blogu przyjaciółki. Puki co spotykałem kolejnych NOBO na szlaku i miałem same pozytywne informacje o czekającym mnie odcinku!


Byłem już coraz bliżej pierwszej chatki Upper Deception, do której przedostałem się skacząc po kamieniach. Przeglądając księgę chatki z wpisami turystów zauważyłem długą przerwę między 16-28 stycznia. Ja miałem być w tym miejscu teoretycznie 25-26 stycznia także słusznie zrobiłem rezygnując wtedy z tego odcinka i zostawiając ten szlak na marzec, bo straciłbym jeszcze dodatkowo dwa następne dni!


Do chatki na Goat Pass było stąd jeszcze 1,5 godziny więc nie było sensu się spieszyć. Bart został gdzieś daleko z tyłu, a ja na miejscu byłem przed 5 popołudniu. W chatce nie było pieca, co zwiastowało kolejną zimną noc:-( Tymczasem podziwiałem z tarasu widok na Mt Franklin, a od północy z czasem zaczęły nadciągać coraz ciemniejsze chmury.


Przejrzałem i tutaj dość szczegółowo nową księgę chatki i nie znalazłem nikogo ze znajomych ze szlaku:-( Skoro już wszyscy deklarowali się, że chcą przejść całe Te Araroa, to chociaż mogli to zrobić na Wyspie Południowej gdzie takie właśnie księgi w chatkach są niejako dowodem bycia na szlaku. No cóż...Do wieczora nikt już nie pojawił się w chatce i po sytej kolacji uderzyłem w kimę w czapce i dodatkowym puchaczu! Nazajutrz pogoda zmieniła się diametralnie i ciężkie chmury zaległy nad dolinami:-( Na całe szczęście teraz czekał mnie już łatwiejszy odcinek doliną rzeki Mingha gdzie nawet ułożono specjalne pomosty:-)


Malutki dwumiejscowy domek - Mingha Bivvy - oznaczał, że znalazłem się już w dolinie rzeki o tej samej nazwie. Podobnie jak w styczniu i teraz im dalej na południe tym lepsza była pogoda, a za mną jak cień posuwała się chmura z deszczem!


Próbowałem znaleźć skałę, na którą wdrapywała się przyjaciółka z Polski podczas swojego przejścia Te Araroa w 2015/2016 roku. Nie natrafiłem na nic podobnego w okolicy i uznałem, że musiał być to trik, bo najbardziej podobną formację skalną dało się przejść bez problemu:-)


Szlak opuścił już definitywnie las i resztę odcinka do szosy koło Arthur's Pass pokonywałem już szerokim korytem rzeki Mingha. W końcu przeszedłem brakujący odcinek Te Araroa:-) Nareszcie!!!


Droga była w remoncie i dłuższą chwilę szedłem po torach kolejowych:-) W Arthur's Pass już złapał mnie deszcz, ale zdążyłem dojść do kawiarni, gdzie zamówiłem małe co nie co i przygotowałem kolejny karton z napisem "Greymouth". Tyle co zdążyłem wyjść i już miałem transport! Na miejscu lało już strasznie więc bez chwili wahania zameldowałem się w hostelu Noah's Ark (Arka Noego).



Wziąłem się za golenie mojego pięciomiesięcznego zarostu:-) Była to też najdłuższa broda w moim życiu! Trwało to nieco ponad godzinę, ale wreszcie po wszystkim wyglądałem jak człowiek. Uzupełniłem zakupy w Countdown i zacząłem rozglądać się za następnym ciekawym miejscem do przejścia!



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz