niedziela, 18 czerwca 2017


Główny Szlak Beskidzki
Ustroń - Rabka Zdrój

Od mojego powrotu z Nowej Zelandii minął już ponad miesiąc, a ja ciągle nie mogłem się nigdzie wybrać! Wiosna była beznadziejna, a początek maja jeszcze gorszy:-( I jak tu porobić zdjęcia tej pięknej pory roku jak pogoda co rusz przypomina bardziej jesień? Taki marazm nie mógł trwać wiecznie i czerwiec wreszcie zapowiadał się bardziej niż wiosennie:-)
Wkrótce otrzymałem wiadomość od Yatzka, że wybiera się na GSB i, że tym razem chce go zrobić w całości za jednym razem!  Nawet się długo nie zastanawiałem i potwierdziłem swój udział. Oprócz Yatzka na szlak wyruszyła Joanna, z którą ostatni raz się wydziałem na Szlaku Kaszubskim oraz tajemnicza Aelita:-)

Wyruszyli oni w poniedziałek 12 czerwca, a ja postanowiłem dołączyć w dniu następnym. Nie było to moje nowe spotkanie z tym szlakiem, bo w 2014 roku przeszedłem go po raz pierwszy. Poza tym przez ponad 20 lat wędrowania po Beskidach co rusz znajdowałem się na jego odcinkach - zwłaszcza w Beskidzie Śląskim, Żywieckim, Gorcach i w Sądeckim. 

W poniedziałek spakowałem się do mojego starego "druha ze szlaku", czyli plecaka "4Fy" w wersji 35 litrowej, a następnego dnia odjechałem pierwszym pociągiem do Ustronia. Na miejscu byłem kilka minut po 8 rano i zacząłem szlak od obowiązkowej fotki przy kropce oznaczającej jego początek:-)


Wkrótce też przekroczyłem rzekę Wisłę i pośród licznych domów zdrojowych zacząłem się powoli wspinać na pierwszy szczyt - Równicę. Droga była bardzo wygodna, a szlak wzorowo oznakowany:-)



Minąłem ostatnie domostwa Ustronia i przyjemnym lasem bukowym kontynuowałem wędrówkę, a wkrótce zaczęło się też pierwsze spore podejście. Krótko też odsapnąłem przy kamieniu ewangelików, gdzie odbywały się potajemne nabożeństwa w okresie kontrreformacji.


Do schroniska pod Równicą było już niedaleko i po ostatnim krótkim podejściu byłem już na miejscu. Na szczęście była wczesna pora, bo pobliska szosa oraz liczne punkty gastronomiczne w okolicy potrafią tu spędzić prawdziwe tłumy "turystów" - zwłaszcza w weekendy! Podbiłem obowiązkową pieczątkę i ruszyłem dalej do Ustronia Polany:-)


Mając przed sobą widok na kolejny szczyt do zdobycia - Czantorię - ruszyłem na dół co rusz przecinając szosę od schroniska, która miała tu bardzo wiele serpentyn! Sama Czantoria miała być też dla mnie najwyższym szczytem zdobytym w tym dniu. Odcinek od Ustronia Polany do Polany Stokłosica jest jeszcze bardziej stromy, a wielu turystów odpuszcza go i wyjeżdża na górę kolejką krzesełkową! Tylko czy potem mogą mówić, że przeszli w całości ten szlak?


Oznakowania były jak zawsze widoczne i w takiej ilości, że o zgubieniu się nie mogło być mowy! Na całym odcinku do górnej stacji kolejki szlak szedł prawą stroną szerokiej zimowej trasy zjazdowej i choćby dla samego widoku w kierunku Równicy warto się było trochę pomęczyć:-)


Od Polany Stokłosica jest już bardzo blisko na szczyt Czantorii, gdzie można wyjść na czeską wieże widokową, a obok zjeść coś na szybko. Tam też za "zaoszczędzone" niejako pieniądze i w nagrodę za spory wysiłek, kupiłem sobie piwo oraz kiełbaskę z grilla:-)


Teraz czekało mnie już tylko zejście ku przełęczy Beskidek skąd już blisko było do kolejnego schroniska na Soszowie. Szlak trzymał się odtąd granicy państwa, a w miejsce turystów pieszych pojawili się w sporej ilości ci na rowerach górskich, co czasami było dość uciążliwe:-(


Pojawiły się też szlaki czeskie i turyści z tego kraju. Na Soszowie poza obowiązkową pieczątką piwo było wyższą koniecznością:-) Pobliska kolejka krzesełkowa co rusz wywoziła na górę kolejnych "turystów", którzy za bardzo chyba nie wiedzieli gdzie się dalej udać - na Czantorię czy na Stożek! Dla mnie sprawa była jasna i Stożek miał być tylko kolejnym etapem, bo nocleg planowałem o wiele dalej:-)


Przez Lepiarzówkę ruszyłem dalej, a od szczytu Soszowa Wielkiego otworzyły się widoki na nieodległe Pasmo Baraniej Góry oraz Beskid Żywiecki. 


Sam Stożek poza kolejnym stromym podejściem i schroniskiem, w którym w zasadzie tylko potwierdziłem swój pobyt pieczątką, nie miał nic ciekawego, bo widoki miały się otworzyć dopiero za Kiczorą.


Tymczasem zacząłem rozmyślać gdzie by tu przenocować! Ku przełęczy Kubalonka szlak biegł na przemian to lasem to nową szutrową drogą i znowu lasem! 


Po chwilowym odcinku asfaltowym szlak ponownie zagłębił się w las, a ja chciałem wiedzieć gdzie znajduje się reszta grupy. Yatzek z Aelitą postanowili nocować gdzieś za Baranią Górą, a Joanna była chyba już w Węgierskiej Górce. Nie miałem za bardzo ochoty "hardkorzyć" jeszcze na Przysłop i postanowiłem zostać na Stecówce.


Na miejscu uciąłem sobie dłuższą pogawędkę z właścicielami tego obiektu i dostałem pokój z całym węzłem sanitarnym:-) Prysznic na koniec dnia był zbawienny, a rankiem zostałem zaproszony na śniadanie.


Pobliski kościółek MB Fatimskiej był świeżo po odbudowie po pożarze z 2003 roku. Samo zaś schronisko było w fazie rozbudowy. Do schroniska na Przysłopie szlak prowadził przyjemną drogą leśną by wkrótce obniżyć się w dolinę Czarnej Wisełki gdzie z kolei asfaltem trzeba było podejść kawałek:-( Sam obiekt pod Baranią Górą pięknością nie grzeszył i wg mnie jest chyba najbrzydszym schroniskiem w całych naszych Karpatach!


Cały czas było pochmurno, ale liczyłem po cichu na widoki z Baraniej Góry. Im jednak wyżej się wznosiłem tym chmur przybywało:-( Las wkrótce zaczął być coraz rzadszy, by tuż przed głównym grzbietem zniknąć zupełnie:-( Z wieży widokowej na szczycie było widać skalę tej wycinki, ale cóż można było zrobić skoro problem z drzewostanem miał swój początek jeszcze za panowania Habsburgów na tych terenach. W miejsce tradycyjnego lasu bukowo-jodłowego posadzili oni monokultury świerka, które nie wytrzymały warunków górskich, a resztę dzieła dopełniły zanieczyszczenia przemysłowe. 


Ciężki chmury przewalały się z zachodu na wschód, ale istniał cień szansy, że popołudniu pogoda się poprawi. Dalszy etap szlaku prowadził przez Magurkę Wiślańską i Radziechowską w kierunku Węgierskiej Górki.


Szczyt Skrzycznego był przykryty ciężkimi chmurami, a ja w dole dostrzegłem ciekawą bacówkę z kominem! Była ona poza szlakiem i w pierwszej kolejności podejrzewałem, że to tam nocował Yatzek z Aelitą. Przed Magurką Radziechowską minąłem charakterystyczny ostaniec skalny, a napotkany wkrótce turysta potwierdził gdzie mniej więcej minął Yatzka:-)


Słońce coraz częściej wyglądało zza chmur i już w lepszym humorze kontynuowałem zejście w kierunku Glinnego.


 W końcu na dobre się wypogodziło! Za Glinnem minąłem przysiółek Węgierskiej Górki, a do samej miejscowości była jeszcze jakaś godzinka drogi:-)


Nieopodal szlaku znajdował się jeden z pięciu fortów jakie zbudowano w 1939 roku, ale nie zszedłem do niego. Wkrótce byłem już po drugiej stronie Soły i miałem spotkać Yatzka z Aelitą gdzieś przy którymś ze sklepów:-)


Opuściliśmy Beskid Śląski i wkraczaliśmy w Żywiecki, w którym mieliśmy spędzić kilka dni. Po uzupełnieniu "paszy" w sklepie ruszyliśmy nudnawym odcinkiem asfaltowym w kierunku Żabnicy. Minęliśmy fort "Wędrowiec", który razem z pozostałymi w Węgierskiej Górce zatrzymał atak Niemców w pierwszych dniach II Wojny Światowej. Szlak następnie skręcał w kierunku Abrahamowa. Chyba jeszcze udzielała mi się Nowa Zelandia, bo tempo miałem trochę za szybkie:-) 


Wypogodziło się na tyle, że teraz mogłem podziwiać widoki na przebyty już odcinek oraz na nieodległy Beskid Mały. Szlak strasznie się dłużył i po dotarciu w okolice Abrahamowa całkowicie odechciało mi się iść dalej:-( 


Wstąpiłem do małego sklepiku przy szlaku i zapewniony przez właścicielkę o super warunkach w pokojach, postanowiłem "zalegnąć" a złoty trunek tylko mi to ułatwił:-) Z tarasu rozpościerał się przepiękny widok na Lipowską i Rysiankę, ale głównie dominowała najwyższa w okolicy - Romanka!


Wkrótce też dotarli Yatzek z Aelitą i zajęli sąsiedni pokój. Mieliśmy do dyspozycji aneks kuchenny oraz węzeł sanitarny. Joanna za to ciągle była przed nami i tego dnia chyba nocowała na Rysiance. Najważniejsze, że humory dopisywały, a dolegliwości kolanowe u Yatzka chyba poszły w niepamięć. Zresztą niczym Młody Bóg mógłby chyba Karpaty przenosić, a przynajmniej tą część ukraińską:-)


Kolejny dzień zaplanowaliśmy bez określonego celu - gdzie dojdziemy tam będziemy spać:-) Minęliśmy stację turystyczną na Słowiance, za którą rozpoczął się trawers Romanki. Uzupełniliśmy elektrolity w postaci Radlera, po czym Aelita tak przyspieszyła, że do końca nie wiedzieliśmy czy aby na pewno nie zgubiła szlaku.


Jedyny łańcuch na GSB oznaczał, że już wkrótce znajdziemy się na Hali Wieprzskiej, a stąd już rzut beretem na Przełęcz Pawlusią:-)


Po Aelicie słuch zaginął, ale kolejni napotkani turyści zapewniali nas, że ją minęli w drodze na Rysiankę. Kolejne zresztą też osoby rozpoznawały Yatzka i był to najlepszy dowód na to, że warto prowadzić nawet niekomercyjnego bloga:-) Z Przełęczy Pawlusiej było już widać kontury schroniska na Rysiance, gdzie zaplanowaliśmy przerwę na "popas"!


Sama okolica była wdzięcznym plenerem do zdjęć gdzie z jednej strony dominowała strzelista Romanka, a dalej na wschód kolejne najwyższe partie Beskidu Żywieckiego z Pilskiem i Babią Górą:-)


Błogie leniuchowanie na Rysiance nie trwało długo i trzeba było ruszać dalej. Kolejnym celem była Hala Miziowa!


Szlak ponownie znalazł się na granicy, ale tym razem ze Słowacją. Pokonując kolejne szczyty co rusz napotykaliśmy szałasy, których Yatzek nie omieszkał sprawdzić:-) Większość turystów tego dnia już chyba zaczęła schodzić w doliny także na szlaku był spokój. 


Na Hali Miziowej również zalegliśmy na chwilę, ale czekało nas tylko zejście na Przełęcz Glinne więc pośpiech raczej nie był wskazany:-) Trzeci dzień na szlaku, który najczęściej jest tym kryzysowym u nas na pewno nim nie był!

Babia Góra była jak na wyciągnięcie ręki, a my mieliśmy być na niej za dzień lub dwa. Na przełęczy pojawił się problem z wodą i Yatzek postanowił udać się po nią na stronę słowacką.


Dostaliśmy dodatkowo po butelce wody od turystów bardziej "zmotoryzowanych" i ruszyliśmy w kierunku Studenta, gdzie podejście było konkretne. Poruszając się cały czas granicą co rusz wypatrywaliśmy jakiejś śródleśnej łąki, bo dzień nieuchronnie się kończył.


W końcu znaleźliśmy miejsce obok domku letniskowego parę kroków od granicy. Z braku miejsca rozbiłem swojego "Chińczyka" wprost na drodze i miałem tylko nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy nią jechać. Wsunąłem szybko kolację i uderzyłem w kimę:-) 


Rankiem szybko uwinęliśmy się z namiotami i całe szczęście, bo po chwili zaczęło padać:-( W ruch poszły wszelakie zadaszenia, a największy opad przeczekaliśmy pod wąskim dachem. W końcu na tyle się uspokoiło, że można było ruszać dalej:-)


O widokach można było zapomnieć, bo góry były ledwo widoczne. Przerwę na drugie śniadanie zaplanowaliśmy na Przełęczy Głuchaczki gdzie w lecie działa studencka baza namiotowa, a teraz przed sezonem mielibyśmy do dyspozycji cały zadaszony aneks kuchenno-noclegowy:-) Puki co nadal trzymaliśmy się sztywno granicy państwa, a od polskiej strony co rusz mijaliśmy pojedyncze domostwa najwyżej położonych przysiółków wsi Krzyżówki:-)


Za Jaworzynką w coraz większym błocie zeszliśmy na teren bazy namiotowej, a ja po drodze zaliczyłem glebę:-( Na szczęście obyło się bez siniaków i innych takich:-)


Aelita miała największy plecak z naszej trójki więc przy każdym dłuższym postoju trzeba było ulżyć jej obolałym ramionom w czym niezbędny był Yatzek:-) Napotkane trzy młode dziewczyny z Warszawy również tu postanowiły odpocząć.


Ja tymczasem sprawdziłem poddasze gdzie swego czasu raczył nocować sam Sołtys! W razie deszczu była to chyba najlepsza miejscówka w okolicy:-)


Następnie znowu przyspieszyłem, bo do Markowych był jeszcze spory dystans, a na zachodzie pojawiły się kolejne ciężkie chmury, które nie zapowiadały niczego dobrego:-(


Wkrótce znalazłem się na skrzyżowaniu szlaków słowackich, z których jeden koloru żółtego oferował duży skrót w drodze na Przełęcz Jałowiecką Północną (tzw. Tabakowe Siodło) z pominięciem Mędralowej. Także kolejna gratka na "lubiących iść na skróty".


Trzymałem się dalej czerwonego szlaku i tuż za tym skrzyżowaniem rozpoczęło się podejście. Reszta grupy została gdzieś z tyłu. Po dojściu na szczyt zszedłem w kierunku pobliskiej koliby, ale wyglądała ona teraz jeszcze gorzej niż parę lat wcześniej:-(  Dookoła walały się śmieci także nawet nie wchodziłem do środka, a samo źródełko ledwo się sączyło. Przykry to widok zwłaszcza, że ktoś kiedyś społecznie ją wyremontował dla dobra ogółu:-( 


Do schroniska było jeszcze nieco ponad 2 godziny, ale coraz ciemniejsze chmury zaczęły się zbierać więc jeszcze przyspieszyłem. 


Na całe szczęście teraz było już tylko zejście ku Przełęczy Jałowieckiej skąd po krótkim podejściu ku Żywieckim Rozstajom szlak wchodził na tzw. Górny Płaj:-)


Od zachodu słychać już było burzę i sam byłem ciekaw czy zdążę dojść do schroniska przed nią. Na całe szczęście miałem dookoła siebie las, a co mieli w tym dniu powiedzieć ci co byli jeszcze na Babiej Górze? Minąłem szybko miejsce ostatniego osunięcia się ziemi spod Małej Babiej Góry i już byłem pod dachem schroniska. Ufff...!!!


Zaklepałem dla nas miejsca do spania na glebie na samej górze i zamówiłem sobie małe co nie co:-) Turystów, mimo kiepskiej pogody, przybywało bo wieczorem miał się odbyć koncert zespołu "Cisza Jak Ta". Yatzek z Aelitą dotarli cali i zdrowi i wieczorem opanowaliśmy kuchnię turystyczną w przyziemiu, a potem prysznic niedaleko naszych "barłogów":-)


Lało przez całą noc i był dylemat czy rano ruszyć w kierunku Królowej czy też obejść ją Górnym Płajem. Szybko zadecydowaliśmy, że sztywno będziemy się trzymać szlaku i niestraszne nam jakieś deszcze:-) Wkrótce też mieliśmy się przekonać o konsekwencjach naszej decyzji.


Im wyżej się znajdowaliśmy tym coraz gęstsza była chmura:-( A po wyjściu na Przełęcz Bronę do tego wszystkiego doszedł jeszcze coraz bardziej porywisty i zimny wiatr!


A potem aparat powędrował głęboko do plecaka, bo od Kościółków wiało już ekstremalnie mocno! Podejście na kopułę szczytową to była już w zasadzie walka o utrzymanie równowagi, bo wiatr hulał z każdej strony. Ponczo Yatzka prawie odfrunęło, a na górze staraliśmy się jakoś ogrzać. 


Po szybkiej sesji foto czym prędzej uciekliśmy ze szczytu w kierunku Krowiarek. Już na Kępie zaczęło mi wracać czucie w palcach rąk:-) A dalej już było lepiej. Na przełęczy kolega Michał prowadził punkt kasowy Babiogórskiego Parku Narodowego i zostaliśmy przez niego podjęci gorącą herbatą:-)


Mocno zagrzani postanowiliśmy dotrzeć w tym dniu do schroniska na Hali Krupowej gdzie definitywnie wypadało nam spędzić noc. Rozbijanie namiotu nie wchodziło w grę:-) Szlak był bardziej niż mokry, a błoto było okropne!


Na szczęście potem błoto ustąpiło i po dotarciu w pobliże miejsca katastrofy samolotu w 1969 roku, Polica była coraz bliżej:-)


W schronisku dostaliśmy miejsca w pokoju wieloosobowym i zmieściliśmy się na styk. Joanna była chyba już w tym dniu w okolicach Rabki, a szanse na jej dogonienie były małe:-(


W pokoju ekipa już degustowała trunki, ale była szansa, że dadzą pospać:-) Po ablucjach zasnąłem ze słuchawkami na uszach;-p


Kolejny dzień rozpoczął się równie ciężkimi chmurami i zerowymi widokami:-( Yatzek z Aelitą postanowili dotrzeć aż na Maciejową, a ja tradycyjnie przenocować u cioci w Rabce:-) Buty nie końca miałem suche, ale nie miało to większego znaczenia. Szlak za Okrąglicą był mocno rozjeżdżony przez ciężki sprzęt leśny i czasami był kłopot z obejściem najbardziej błotnistych odcinków:-(


Za Narożem było już całkiem znośnie i tak aż do pomnika partyzantów AK przy skrzyżowaniu ze szlakiem niebieskim. A potem wyszło słońce:-) 


Do Jordanowa było wciąż 2,5 godziny, ale humory zaczęły nam dopisywać:-) 


Po zejściu z Cupla słońce już wyszło na dobre, a ja postanowiłem sprawdzić drewnianą budę leśników i okazała się ona całkiem dobrym punktem noclegowym:-)


Do Bystrej Podhalańskiej było już blisko i już na miejscu zjedliśmy "obiadek" przed jednym ze sklepów:-)  Mieliśmy teraz spory dylemat, bo odcinek między Bystrą Podhalańską a Rabką należał do najnudniejszych na całej długości GSB. Co prawda PTTK zmienił już kilka lat temu przebieg szlaku na odcinku między Jordanowem a Skawą, ale wciąż sporo było asfaltu i bezsensownego kluczenia po okolicy.


Już za mostem na Bystrzance czekała nas miła niespodzianka - szlak nie przekraczał już w bród Skawy tylko wzdłuż torów kolejowych polną drogą wyprowadził nas na najbliższy mostek skąd już był drogowy odcinek do Jordanowa:-)


Drogą asfaltową pod górę udaliśmy się do Jordanowa, z którego znowu trzeba było się obniżyć w kierunku stacji kolejowej:-(


Ze stacji szlak wyprowadzał na górę tzw. starą drogą w okolice zabytkowego dworu w Wysokiej. I o ile do samego dworu nie prowadził, to mijał pomnik i cmentarz wojenny z 1939 roku w miejscu bitwy jaka miała tu miejsce na początku II Wojny Światowej.


A potem znowu - po raz trzeci - przecięliśmy linię kolejową Sucha Beskidzka - Chabówka! Chyba faktycznie nie było już gdzie puścić tego szlaku. Po krótkim odcinku asfaltowym odbiliśmy w lewo w kierunku Birtalowej i wreszcie zrobiło się przyjemnie tego dnia:-)


A dalej już szlak zaczął przypominać raczej mało uczęszczane inne szlaki w Bieszczadach czy Beskidzie Niskim, a nie GSB! Był tak zarośnięty, że do końca nie byliśmy pewni czy dobrze idziemy.  


Do Zakopianki doprowadził nas też fetor z pobliskich krzaków, który im bliżej szosy tym był intensywniejszy! A tuż za aktualnym odcinkiem drogi przecięliśmy nowo-budowany odcinek, na którym na szczęście nie było już robotników, ale za to dużo błota:-(


W pobliskim zagajniku sosnowym szlak dalej się kontynuował i po oczyszczeniu butów przez Dzielce dotarliśmy pod wieczór do Rabki:-) Tuż za mostkiem na Rabie skręciłem do ciotki, a Yatzkowi obiecałem zakup kaszy kuskus wraz z transportem na miejsce, czyli do bacówki na Maciejowej w dniu następnym:-)


Opuściliśmy tym samym Beskid Żywiecki i kolejny odcinek czekał nas w przepięknych Gorcach:-) 








2 komentarze:

  1. Pieknie, jak zwykle w Beskidach :-) Milo spojrzec na znajome pagorki jak i na niezdobyty dotad odcinek :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Beskidach jest pięknie o każdej porze roku:-) A niezdobyty przez Ciebie odcinek jest tylko rzut beretem od Cieszyna:-)

      Usuń